Nie ma złej pogody…

Ponoć Norwegowie mówią, że nie ma złej pogody są tylko źle dobrane ubrania… Muszę przyznać, że od lat hołduję tej zasadzie uparcie poruszając się po mieście rowerem. Prawie… bez przerw sezonowych. Prawie oznacza, że kiedy zalega lub pada śnieg nie jeżdżę, choć znam takich którym i śnieg nie straszny. Proces ten w moim przypadku postępuje od dość dawna, w zasadzie od chyba 2010 roku, chociaż pierwszy miejski rower kupiłam w roku 2003. I mam go do dzisiaj. Wtedy jeszcze nie było damek, zatem rower nie jest damką.

Po kilku latach oswajania procederu okazało się, że muszę regularnie ładować akumulator w aucie. Ewentualnie rzeczony akumulator wymieniać na nowszy model. Co kompletnie przestało być opłacalne. Podobnie jak opłacalne przestało być płacenie składek na OC i AC. Choć te drugie niekiedy się przydawały, bo mojemu autu zdarzały się drobne stłuczki podczas postoju przy ulicy. Nie zawsze znajdowała się osoba chętna aby zidentyfikować swoją tożsamość. Grunt że po kilku latach takiej cierpliwości ulubionego towarzysza życia przekazałam w dobre ręce znajomych, którzy do tej pory nim jeżdżą i z uśmiechem rozpoznają mnie na ulicy – znaczy zadowoleni. Ja zaś jestem absolutnie zadowolona bo nie mam kłopotu. Jak w tym znanym dowcipie o babie i ośle.

Natomiast tutaj o czym innym. Rowerem da się absolutnie wszystko załatwić – pod warunkiem oczywiście, że mieszka się w dużym mieście i nie trzeba dojeżdżać codziennie ileś kilometrów. Wyjątkiem są też rozmaite destynacje do których nie ma dojazdu koleją albo pociągi nie pozwalają na przejazd z rowerem. Rower nie służy do transportu między miastami, chociaż podejrzewam że znaleźliby się rowerzyści, którzy i tutaj mogliby polemizować. Zatem pod warunkiem, że korzystamy z przywileju mieszkania w dużym mieście wbrew pozorom taka forma codziennej aktywności zajmuje znacznie mniej czasu i wysiłku niż mogłoby się początkowo wydawać. Trzeba tylko odrobinę zmienić nawyki i przeorganizować trasy tak aby stały się bardziej racjonalne. Wielokrotnie w różnych dyskusjach słyszałam o problemach z transportowaniem za pomocą roweru: dzieci, zakupów, materiałów wszelakich, etc. Słyszę też, że jak to taki duży wysiłek, nie ma gdzie się przebrać, jak potem iść na oficjalne spotkanie. Oraz wreszcie – jazda rowerem jest niebezpieczna bo zgodnie z przepisami należałoby jeździć jezdnią. Zatem po kolei.

Dzieci – to jest rzeczywiście ważna kwestia, bo kiedy ktoś ma np. czwórkę w każdym wieku i próbuje będąc dobrym rodzicem zawieźć to potomstwo na rozmaite zajęcia, dowieźć do odległych szkół, przedszkoli, na kursy i zajęcia pozaszkolne – to jest to wyzwanie. Pamiętam kiedyś sama woziłam starszą córkę codziennie do przedszkola sióstr Urszulanek i na zajęcia muzyczne – co powodowało że czułam się jak kierowca. W efekcie w którymś momencie przestałam sobie radzić… ale to już całkiem inna historia. Z czasem zmądrzałam, zapisałam dziecko do szkoły obok i na tańce w tej samej szkole, a z zajęć muzycznych córka sama zrezygnowała. Teraz szczęśliwie moje dzieci już urosły i radzą sobie same. Wcześniej, nauczona doświadczeniem, zapisywałam je do szkoły, przedszkola, żłobka w pobliżu. Tak żeby chodzić na piechotę. Kiedy były starsze chodziły same, co dawało i daje olbrzymią oszczędność czasu, energii i wysiłków logistycznych. Oraz służy rozwijaniu samodzielności.

Punkt drugi – zakupy. Zakupy można robić wykorzystując do tego celu sakwy rowerowe, to sposób pierwszy. Sposób drugi jest taki, że większe zakupy można zamawiać. Co ma tę zaletę, że nie trzeba ich samodzielnie wnosić na właściwe piętro. Ceny są niewygórowane zważywszy, że nie trzeba płacić za utrzymanie samochodu. Sposób trzeci to po prostu pójście do sklepu na piechotę. Można z wózeczkiem na kółkach – tak mam taki, bardzo babciowy – czytaj nobliwy.

Materiały wszelakie – teraz i tak większość rzeczy zamawiamy przez internet, zatem wycieczka do paczkomatu. Serio, kwestia nie jest skomplikowana. No i zwykłe rowerowe sakwy też bywają pakowne. Ja np. woziłam choinkę na Wigilię kiedyś. Poza tym istnieją też rowery bagażowe, dla tych jednak potrzebne jest miejsce do parkowania. Zresztą nie tylko dla rowerów towarowych.

Bo niestety rowery bywają przedmiotem kradzieży. Też niestety mam za sobą takie doświadczenie. Nadal jednak zakup nowego nie jest wydatkiem w porównaniu z kosztami utrzymania auta.

No i wreszcie tytułowa odzież. No cóż, tutaj regularnie się uczę. Np. ostatnio odkryłam, że kurtka z membraną 10 000 mm H2O nie wystarcza podczas ulewnego deszczu. Trzeba bardziej solidnej ale to przecież nie jest jakiś dramatyczny problem. Poza tym dobrą zasadą jest noszenie na raz dwóch kurtek, wtedy w środku jest przyjemnie sucho i cieplutko. Można sobie spod kaptura z daszkiem obserwować otaczający świat. I w razie czego jednej się pozbyć.

Jeszcze w temacie odzieży, kiedy się jeździ rowerem człek uczy się też dopasowywać do pogody. Rzadko zdarzają się sytuacje, że pada non stop przez dwa dni. Zazwyczaj wystarczy odczekać chwilę i sytuacja zmienia się na sprzyjającą. To pomaga w rozwijaniu cierpliwości i wewnętrznej stabilności, niektórym z nas tych cech zdaje się trochę brakuje. Z cech, które po kilku latach codziennego używania roweru u siebie zaobserwowałam wymienić należałoby zmieniony metabolizm. Jeżdżąc rowerem już się nie męczę, co za tym idzie nie pocę i nie muszę przebierać. To jest taka mało wymagająca aktywność jak chodzenie. Oczywiście nie jeżdżę sportowo, tylko dość powoli. Ale i tak jestem na miejscu szybciej zazwyczaj niż przy założeniu oczekiwania w korku. Taka jazda nie koliduje z oficjalnym formalnym ubiorem, nawet w butach na obcasie wygodniej jest przystanąć na światłach bo wydłużają nogi, co przydatne w takich okolicznościach.

Kwestia infrastruktury – no cóż to prawda że pozostaje problemem. Ufam, że kiedy rowerzystów będzie więcej – a będzie bo to jest bardzo racjonalna forma mobilności. I kulturowe naleciałości posiadania auta – takie jak status, poczucie męskości, posiadanie fajnego urządzenia jakim bywają auta, oraz przekonanie że bez sobie nie poradzimy powoli odejdą w niepamięć. Mam nadzieję, że część osób zrezygnuje ze spalania kopalin na codzień lub też zechce je ograniczyć z uwagi na postępującą zmianę klimatu – patrz opublikowany właśnie raport IPCC. Żeby chociaż troszkę mniej szkodzić.

Nie da się ukryć, że jeżdżenie rowerem uspokaja i poprawia humor. Już dawno zapomniałam jak to było denerwować się bo trzeba było stać w korku. O bolącym kręgosłupie również szczęśliwie zapomniałam, pomimo siedzącego na ogół trybu życia. Zatem życzę wszystkim miłego miejskiego rowerowania i do zobaczenia gdzieś na mieście :-).

Gołąb pokoju

Pablo Picasso, Gołąb pokoju

Zastanawialiście się kiedyś jak nasz świat może wyglądać z perspektywy gołębia. Tego samego, któremu Pablo Picasso niegdyś przypisał rolę symbolu pokoju? Troszkę trudno sobie niekiedy uświadomić, jak bardzo ta rola się zmieniła i to zdaje się dosyć niedawno. Niby wiemy ale… gołąb był jednym z najwcześniej udomowionych ptaków domowych, a gruchanie gołębi kojarzono z oznaką miłości – nadal znajdujemy gołąbki na ślubnych zaproszeniach. Gołębie przenosiły listy, były tradycyjnie ofiarowywane w świątynii, służyły też jako pożywienie. W tradycji chrześcijańskiej gołąb symbolizował miłość, radość, pokój, wizerunek gołębicy często służył jako oznaczenie obecności Ducha Świętego.

Jak czują się gołębie w mieście? Niekiedy dokarmiane, są nadal tacy ludzie, którzy specjalnie dla nich wyrzucają resztki chleba czy bułek, a niekiedy nawet specjalnie kupują ziarno. Są nadal ludzie, którzy gruchanie gołębi utożsamiają z dobrem, z pokojem… Ale to już coraz rzadsze, chyba.

O ile częściej gołębie natrafiają na kolce. Specjalnie umieszczane na gzymsach czy parapetach po to aby nie mogły tam usiąść. I nabrudzić. Wielu osobom przeszkadzają ptasie odchody na czystych, wypucowanych maskach ich aut. Ostatnio modne się stały różne dźwiękowe systemy odstraszania gołębi w nocy. Żeby sobie poleciały, nie chcemy ich tutaj już.

Widziałam dzisiaj dwa rozjechane gołębie. To ciekawe – oba leżały na ulicach klasy zbiorczej. W węższych ulicach na ogół nie znajdujemy tak często martwych ptaków – tam kierowcy nie są w stanie przekraczać dozwolonych prędkości i nie mogą zrobić nikomu krzywdy. Nawet ptakom. Ale w tych szerokich ulicach mogą i robią, gołębiom też.

Kiedyś kiedy jeszcze jeździłam autem przepuszczałam gołębie na przejściu dla pieszych. Ptaki sobie szły a ja czekałam. Inne auta stały za mną w kolejce i trąbiły. Ale na ogół z sympatią. A Wy jak odnosicie się do gołębi? Czy gołąb jest nadal symbolem pokoju?

Prawo do oddychania

Chcielibyśmy móc oddychać, czyste powietrze jest kluczowe dla zapobiegania i leczenia chorób płuc, zagrożenie epidemiologiczne zwiększa się na skutek zanieczyszczenia powietrza… Cała masa oczywistych haseł, która mało kogo tak naprawdę interesuje. I niestety prawo do oddychania czystym powietrzem nie jest dobrem osobistym, o czym zawyrokował Sąd Najwyższy w maju br. Na marginesie, w tym samym wyroku czytamy o prawie do ochrony zdrowia, którego konstytucyjności nikt nie zaprzecza.

Stwierdzenie o tym że powyższe hasła nie przekładają się na rzeczywistą politykę Rządu ani Samorządów jest truizmem. Artykuł 39 Ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych z 11 stycznia 2018 roku pozostaje pustym zapisem. Zgodnie z treścią tegoż artykułu Rada Gminy może wprowadzić w miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców tzw. Strefę Czystego Transportu. Jak dotąd niewiele miast z tego fakultatywnego zapisu skorzystało, i to pomimo, że w międzyczasie czyste powietrze powinno stać się wartością z uwagi na uwarunkowania pandemiczne. Wszyscy czytaliśmy jak bardzo zanieczyszczenia powietrza są skorelowane z liczbą zgonów.

Łódź nie jest w tym braku działań odosobniona, niemniej jednak informację jaką można znaleźć na stronie UMŁ uznać należałoby za dość kuriozalną. Czytamy że istnieje możliwość, ale ponieważ rzecz nie jest obowiązkowa to poczekamy, aż takową się stanie. Oraz że temat będzie przedmiotem sporów między interesariuszami.

Wysiłki Krakowa który jako pierwszy podjął tego rodzaju działania legislacyjne w tej materii również trudno uznać za zwieńczone sukcesem. Niemniej jednak miasto prowadzi politykę informacyjną w tym zakresie i powolnymi krokami zbliża się w kierunku wytyczenia faktycznie działających stref. Podobne działania bardzo powoli próbują promować organizacje warszawskie . W sieci można między innymi odnaleźć “społeczną mapę strefy czystego transportu w Warszawie” czyli wskazanie terenów, gdzie mieszkańcy widzieliby ograniczenie wjazdu samochodów spalinowych.

Podobnie w Łodzi działania informacyjne adresowane do mieszkańców powinny stanowić pierwszy krok przygotowujący zmiany. Ale takich działań nie widać. Zamiast tego mamy wsparcie Rady Miasta dla środowisk zmotoryzowanych – choćby niesławny restart przycisków przy przejściach służących dyskryminacji pieszych – wydłużających czas oczekiwania na przejście przez ulicę w nieskończoność. Jednocześnie miasto chwali się chęcią budowy infrastruktury dla ładowania samochodów elektrycznych. Sieć stacji ładowania miała powstać do 2020 roku. Ale nie powstała jak wiemy.

Cała sytuacja przeciąga się w czasie, a my sobie powolutku chorujemy i jest nas coraz mniej.

PS. Aktualny stan zanieczyszczenia powietrza PM2.5 i PM10 w Łodzi można sprawdzić na stronie Łódź nasze miasto.

Rysunek ze strony MOMS clean air force – kwestia jak widać nie jest wyłącznie lokalna. Podpis – “Ach, ta woń świeżo ściętych regulacji środowiskowych…”

Skala

Taka zdałoby się oczywista rzecz jaką jest skala proponowanych rozwiązań urbanistycznych, albo używając innych słów – ich zasięg oraz kompleksowość. Niby wszyscy rozumiemy, że jeśli coś jest niewielkie to oddziaływanie tego czegoś będzie proporcjonalnie ograniczone. Ale tylko w teorii…

Jednocześnie, co ciekawe, te bardzo niewielkie działania dobrze wychodzą na zdjęciach. Zatem doskonale nadają się aby o nich pisać, fotografować i publikować nieproporcjonalnie długie komunikaty w gazetach i opowiadać w mediach. Ich dodatkową zaletą (albo patrząc z punktu widzenia efektywności – wadą) jest to że zazwyczaj niewiele kosztują. Może się zdarzyć, że udaje się je zrealizować w ramach miejskiego budżetu partycypacyjnego. Wtedy mamy od razu dwie pieczenie na jednym przysłowiowym ogniu.

Kłopot z rozwiązaniami o niewielkiej skali jest taki, że pomimo chwilowego łatania drobnych problemów, niekiedy innowacyjnych rozwiązań i niejednokrotnie walorów wizerunkowych (i politycznych) zazwyczaj nie są one wystarczające aby rozwiązać rzeczywiste problemy.

Rzecz dotyczy dowolnego obszaru funkcjonowania miasta. Szczególnie wyraźnie można ten problem opisać wykorzystując w tym celu przykład Łodzi. Weźmy np. taki problem jak zalewanie ulic podczas (trochę bardziej) ulewnego deszczu – o czym coraz częściej czytamy w gazetach, np. dzisiaj. Aby rozwiązania retencji były skuteczne nie wystarczy, że dotyczyć będą jednego placu – nawet najważniejszego w mieście, czy jednego skweru – szczególnie jeśli ten ostatni ma mieć powierzchnię 70m2. Szczególnie jeśli nieopodal mamy znacznie rozleglejsze niedawne inwestycje drogowe, które spowodowały uszczelnienie rozległych terenów – patrz obrazek poniżej. I dla których to terenów zarówno obecnie obowiązujące jak i opracowywane plany miejscowe przewidują niemal zerowe współczynniki powierzchni biologicznie czynnej.

Widok ze skrzyżowania Alei Rodziny Grohmanów i ulicy Wierzbowej w kierunku Wschodnim, fragment tzw. Nowego Centrum Łodzi

Podczas gdy cieszą nasadzenia zieleni (nawet kwiatów) w niektórych śródmiejskich ulicach (lub w ich fragmentach – tych bliżej Piotrkowskiej), równolegle prowadzone remonty ulic (głównych arterii) o bardzo zachowawczym/odtworzeniowym charakterze kompletnie nie rozwiązują żadnych problemów, a w zestawieniu z nasilającą się zmianą klimatu wręcz je generują – patrz niedawny remont Zachodniej, o którym tu była mowa.

Ta sama zieleń, oraz tereny przepuszczalne, o których mowa powyżej, pełni też rolę mitygującą wobec miejskiej wyspy ciepła. Wszyscy doskonale wiemy że pojedynczy krzaczek tutaj wiosny nie uczyni i potrzebny jest większy teren zielony aby było nam podczas upału chłodniej. Jeśli ktoś nie wie o czym mówię proponuję spacerek po jednej z najnowszych łódzkich alei – Rodziny Poznańskich, Grohmanów lub Scheiblerów w słoneczne letnie popołudnie. Uroków tej patelni nic chyba nie będzie w stanie złagodzić – nawet nazwa.

Innym podobnym zagadnieniem jest skala lub zasięg/kompleksowość rozwiązań rowerowych. I tak tu i ówdzie pojawia się fragmencik rowerowej ścieżki, aby przy kolejnym skrzyżowaniu zniknąć bezpowrotnie. Jednym z ciekawszych takich odkryć niedawno jest ten w ulicy Andrzeja Struga, pomiędzy ulicą Skłodowskiej-Curie i Wólczańską. Rowerzysta zbliżając się do Wólczańskiej zaczyna rozważać teleportację – porównaj video przez Rowerowa Łódź, poniżej. Niewątpliwie jest to sposób poruszania się dla osób kreatywnych.

Video za Rowerowa Łódź

Niektóre takie fragmenty wpisują się poetykę zjawiska protezy, do tej grupy należy fragmencik ścieżki wzdłuż Uniwersyteckiej – od ulicy Kamińskiego do ulicy Jaracza. Liczy to coś niewiele ponad 50 m, wprowadzając konfuzję. Na końcu znajdujemy zjazd na jednię pod rozpędzone auta w ul. Uniwersyteckiej. Można tak wymieniać w nieskończoność. Tymczasem podobnie jak poprzednio istota problemu jest identyczna – kwestią jest skala, zasięg i kompleksowość rozwiązań. Aby system mobilności rowerowej mógł poprawnie funkcjonować powinien być zaprojektowany w sposób ciągły i całościowy.

Dla zauważenia zjawiska – jeśliby ktoś jeszcze potrzebował dodatkowych wyjaśnień – wystarczy popatrzeć na miejski budżet. Ciekawi jedynie dlaczego te pozycje, które zajmują tam miejsce śladowe są jednocześnie najczęściej wykorzystywane jako tło do fotografii przez lokalnych notabli. Zaś te, które są bardzo kosztowne, wykorzystywane nie bywają.

Zawiszy Square in Warsaw

This summer semester, a group of students from the Faculty of Architecture, Warsaw University of Technology, Architecture for the Society of Knowledge MArch Course continued the work on Zawiszy Square. The project is being done in collaboration with the Warsaw Municipal Planning Office. It covered the area of the local plan of urban development enlarged to cover the direct surroundings of Zawiszy Square. The future multimodal transportation node presents multiple challenges, which we were looking to solve.

Below, you might find the links to the students presentations. All the project materials are included in the projects’ websites. They contain the final panels and the materials showcasing the project process and evidence justifying the decisions. I also share the final presentations below.

During our course we were greatly supported by our Colleagues. For the Midterm Review of the project, we were happy to welcome renowned designers representing three international firms: Jason Hilgefort from Land+Civilization Composition Hong Kong, Andries Geerse and Larissa Guschl from WeLovetheCity Rotterdam and Lia Maria Bezerra from Broadway Malyan, Warsaw division. We are also honoured to listen to the feedback of Wanda Stolarska, Vice Director BAIPP, and Ewa Tołwińska, Head of the Department of Development Warsaw. This was a great lesson which we all enjoyed.

Group 1: Jakub Oszczyk, Maria Paczóska, Macha Krobski, Ezgi Sopaoglu
Project blog: https://newzawiszysquare.wordpress.com/

Final presentation: https://www.youtube.com/watch?v=fT5DtCbH3dM

Group 2: Aleksandra Warowna, Julia Bujak, Samriddhi Pandey, Titouan Neuville
Project blog: https://placzawiszy2021.wordpress.com/

Final presentation: https://www.youtube.com/watch?v=yA08GjNAWj8

Group 3: Kacper Kozak, Agata Starzec, Mohamad Zino, Sule Nur Eraslan
Project blog: https://zawiszysquare.wordpress.com/

Final presentation: https://www.youtube.com/watch?v=3PGIJETx5BI

Group 4: Marcin Olszowski, Amelie Mugeni Bamporeze | Apolline O’Mahony, Elie Francois and Kasiem Ijezie Efe
Project blog: https://gr4urbanplanning.wordpress.com/

Final presentation: https://www.youtube.com/watch?v=lcgaO_jXjwE

I po co to kosić?

Mam czasem, a nawet dość często wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób, które świadomie i celowo mieszkają w śródmieściu Łodzi. Zastanawiam się wtedy nad tym, że może jest to przejaw dziwactwa. Ze może coś przeoczyłam i zapomniałam, że trzeba stąd uciec. Bo wszyscy tzw. normalni już dawno się stąd wynieśli. Albo do domków na przedmieściach. Albo do strzeżonych osiedli gdzieś bliżej obrzeży. Albo- co też częste – do Warszawy, lub pod Warszawę. Ewentualnie gdzieś za granicę. A ja tu nadal tkwię i w zasadzie nawet nie narzekam.

Bo tu jest całkiem w porządku. Gdyby…

Jest trochę tych różnych gdyby…

Takich różnych rzeczy, które trudno jest pewnie dostrzec z zewnątrz. Niekiedy nawet drobiazgów. I różni pełni dobrych intencji (nie zaprzeczam dobrych intencji) decydenci, którzy usiłują centrum wypromować zapewne o tych różnych “gdyby” nawet może nie wiedzą. Bo sami tu nie mieszkają.

Zatem nie wiedzą, że tu potrafi być np. gorąco. Szczególnie latem w lipcu czy sierpniu, kiedy do upału dołączają się tumany kurzu. No i nie wiedzą, czy też brakuje im wyobraźni, że np. mogłoby być chłodniej gdyby nie kosić trawy. albo gdyby aut było mniej i jeździły wolniej. albo gdyby było więcej drzew i więcej cienia.

Ostatnio np. widziałam taki obrazek, Panowie w kombinezonach sygnalizujących ich oficjalną, formalną funkcję, przynależność do służb technicznych, machali ręcznymi kosiarkami nad zestawem fragmentów utwardzonego gruntu. Patrz – kolekcja zdjęć poniżej.


Zapytałam jednego z Panów, kwestionując tym samym ich formalną oficjalność, czy aby się nie pomylili i co oni tu właściwie robią. Pan odpowiedział że Szef im kazał kosić trawę do 10 cm. Acha, rozumiem, ale tu jest jeden mlecz na 1m2 i ten mlecz leży. Zatem co Pan chciałby kosić do 10cm. Pan przytomnie powiedział, że obok rosną zboża i są wyższe. Ja – zboża, nie trawa. No tak, nie trawa. Ale on to w ogóle robi co mu każą i jak chcę to mogę sobie z Szefem porozmawiać. Szef wyglądał podobnie, też mial kombinezon i też próbował zneutralizować mlecza na klepisku. Na pytanie co oni tu właściwie robią powiedział że mają zlecenie z Urzędu i że on nic więcej nie może mi powiedzieć. Na to ja, a z jakiego urzędu a jeśli UMŁ to z którego Wydziału. No a jeśli nie wiedzą to może niszczą zieleń całkiem bezprawnie i należy wezwać policję. Pan spojrzał i powiedział żebym zaczekała. Po 10 minutach wrócił z komórką przy uchu i podał mi elokwentną Panią, która wyjaśniła że Wydział Gospodarki Komunalnej i podała nazwisko Pani odpowiedzialnej. I że im kazali bo było w zamówieniu kosić do 10 cm. Nie było o sianiu trawy ani co robić jak trawy nie ma. I że rozumie i przyjedzie i skontroluje.

Wróciłam zatem, zadzwoniłam dwa razy do Wydziału do wskazanej Pani, telefon nie odbierał, więc nadal nie wiem.

Po co kosić kiedy nie ma trawy. Odkąd mieszkam w tej okolicy nie widziałam siania trawy. Choć nie jestem wystarczająco spostrzegawcza – takie działanie było podejmowane ostatnio w 2017 roku – tu się poprawiam. Zdecydowanie należałoby je ponowić a potem dopiero myśleć o koszeniu. Rosną tu owszem zioła, których nasiona przywiał wiatr lub przyniosły ptaki. Cudem chyba się to dzieje. Moja ‘interwencja’ być może spowodowała nieco mniejsze straty, Panowie może pomyśleli że faktycznie to co robią to chyba nie ma sensu.

Nie jest to bynajmniej jedyna lokalizacja, gdzie tego rodzaju absurdalna aktywność się wydarza. Porównajcie proszę zdjęcia powyżej, pochodzą z rejonu tzw. Nowego Centrum Łodzi. Ponoć mają tam być mieszkania, ciekawa czy ich mieszkańców też ta galeria absurdów będzie zastanawiać. I czy podobnie ja my tutaj będą uskarżać się na upał. Myślę, że szanse są spore.

Kwestia pozostaje otwarta. W innych, bogatszych miastach, np. w szwajcarskim Zurychu, kosi się tuż przy ścieżce, dalej pozostawiając możliwość wzrostu. Ten trend wynika z potrzeby zachowania w miastach bioróżnorodności, z potrzeby redukcji temperatury. Ze zrozumienia wreszcie potrzeb roślin, które nie są w stanie się rozwijać kiedy się je regularnie niszczy. Jeszcze się na to nakładają potrzeby lęgowe ptaków, które teraz – na przełomie maja i czerwca – powinny być z tego względu pod ochroną. Ale to już temat na kolejny zestaw obserwacji, o czym będzie zapewne niedługo.

Kto powinien dbać o dobro wspólne – o potrzebie planowania komunikacyjnego

Zdjęcie powyżej (featured image): (zdjęcie archiwalne, z 2014 roku) ilustruje jedno z większych wyzwań współczesnego planowania w mieście Łodzi, dyskusja na ten temat byłaby bardziej niż pożądana.

Ważną rolę we współczesnej teorii planowania spełniają analizy procesu. Czynnik czasu oraz kolejności zdarzeń, a także organizacja samego procesu planowania może przyczynić się do jego powodzenia lub porażki. Powyższe truizmy wydają się być ogólnie zrozumiałe jednak pomimo pozornej oczywistości niekoniecznie w głęboki sposób przekładają się na praktykę planistyczną. Powszechne uznanie faktu, że proces planowania łączy w sobie elementy projektowania z prowadzeniem polityki również chyba jeszcze kiełkuje. Owszem jest to dostrzegane ale zazwyczaj w kategoriach opisu historii niemalże spiskowych, czy też czegoś na kształt dziennikarstwa śledczego, zazwyczaj post-factum. Rzadko w opisach, zresztą zazwyczaj podejmowanych na łamach popularnych periodyków czy też wręcz gazet pojawiają się relacje odnośnie bardziej kontrowersyjnych wydarzeń, inne nie przyciągnęłyby przecież uwagi czytelników. Opisy tych zdarzeń sporadycznie jedynie odnoszą się do istniejącej w tej dziedzinie teorii, i to najczęściej ładunek teoretyczny ogranicza się do odniesienia do coraz popularniejszych w Polsce praktyk placemaking. Czasem pojawiają się cytaty z klasyków, przykładowo można napotkać cytowania za Sherry Arnstein i jej Drabiną partycypacji społecznej, który to artykuł na stałe wszedł już do literatury przedmiotu i stał się kanwą dla oceny praktyk angażowania uczestników w procesy planowania, również w odniesieniu do praktyk online.

Mając powyższe na uwadze śmiem postawić tezę, że istnieje pewna luka w rodzimej literaturze traktującej o planowaniu przestrzennym. Luka, która odnosi się do analizy ciągu zdarzeń i zachodzących w jego ramach procesów informacyjnych. Analizy, o której pisał przykładowo John Forester w swojej książce Deliberative Practitioner. Zaskakująco tego rodzaju analizy niekiedy można odnaleźć, jednak co ciekawe traktują one proces polityczny i jego rolę ze znaczną rezerwą. Przykładowo w książce ‘Wpływ planowania na rozwój strefy zurbanizowanej w Łodzi” Pan dr Mirosław Wiśniewski pisał o ‘Praktyce zastępowania czynników merytorycznych analizy miasta czynnikami “politycznymi”‘ – cytowanie pochodzi ze strony 193 pracy. Rzeczone czynniki polityczne opisane zostały w tonie pamiętnika, subiektywnie (ze sporą dawką rozgoryczenia) oraz bez odniesienia do teorii przedmiotu. Przyznam, że nie znam wiele podobnych wspomnień, zapewne te zasługują na docenienie bo wynikają ze znacznego zaangażowania Autora. Choć jednocześnie dowodzą zapewne pewnego tragizmu jednostki, która podjęła się roli samotnej obrony interesu publicznego.

Znacznie częściej wiedzę na temat procesu można odnaleźć w licznych debatach czy komentarzach w sieciach społecznościowych. Po części również w coraz dynamiczniej rozwijającej się blogosferze o tematyce planowania i projektowania urbanistycznego. Te jednak w sposób oczywisty bardzo rzadko jedynie odwołują się do aparatu wiedzy teoretycznej, zazwyczaj komentują wydarzenia lokalne, najczęściej raportowane przez zaniepokojonych dziennikarzy lub aktywistów zaniepokojonych kolejnymi doniesieniami o niedostatkach planowania czy jeszcze częściej prawa w zakresie zagospodarowania przestrzeni oraz konsekwencji tychże problemów. W dyskusjach tych procesy polityczne stają się w naturalny sposób elementem narracji ale sporadycznie jedynie przedmiotem refleksji nad tym jak proces powinien być prowadzony.

Rozważania na temat prowadzenia procesu znajdują odzwierciedlenie w przedsięwzięciach praktycznych angażowania mieszkańców w prace planistyczne. Na uwagę zasługuje przykładowo bardzo interesująca seria dyskusji organizowanych ostatnio przez Biuro Planowania Miasta Stołecznego Warszawy jako element przygotowywania założeń studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego – tutaj odniesienie do ostatniej z nich z 23 marca na temat uwarunkowań środowiskowych. Warszawskie standardy prowadzenia konsultacji społecznych z pewnością zasługują na docenienie jako wyróżniające się na tle praktyk stosowanych w innych miastach Polski.

Praktyka angażowania uczestników rzeczywiście wskazuje na coraz szybciej rozwijający się dorobek warsztatowy w zakresie technik prowadzenia procesu. Coraz rzadziej zdarzają się sytuacje dyskusji o tematach hermetycznych, spotkaniom czy debatom towarzyszą atrakcyjne wizualnie prezentacje, mogące rzeczywiście zachęcać a co najmniej przyciągać uwagę. Szczególnie dotyczy to procesów w małej skali, które wpisują się w praktyki placemaking. Tutaj odnajdujemy szereg świetnie prosperujących biur, które w coraz większym stopniu rozwijają metodologie projektowania. W ten sposób przyzwyczajają władze lokalne do konieczności rozszerzania udziału społecznego poza sztywne ramy planistycznej procedury. Tymże pracom towarzyszą niekiedy prace teoretyczne jednak z racji ograniczonego i warsztatowego głównie podejścia ich obszar zainteresowania to przede wszystkim technikalia. Zakres przestrzenny i tematyczny zazwyczaj ogranicza się do strefy publicznej. Niemniej trzeba tu oddać sprawiedliwość rola długofalowego planowania strategicznego staje się wyraźna w niektórych z tych opracowań.

Podczas gdy w teorii znajdujemy szereg opracowań dotyczących samego procesu (przykładowo Pojęcie konfliktu w planowaniu przestrzennym Prof. Zbigniewa Kamińskiego czy prace Prof. Zbigniewa Zuziaka) nie jest jeszcze powszechnym stosowanie metodologii planowania strategicznego w ujęciu holistycznym – w skali miasta czy regionu. W szczególności podejście teorii komunikacji rozwijane przez takich badaczy jak Patsy Healey, Judith Innes, David Booher, John Forester i innych zasługuje na uwagę. Wykorzystanie wymienionego podejścia teoretycznego, wywodzącego się z jednej strony ze studiów analiz polityki rozwijanych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej poczynając od lat 60-tych ubiegłego stulecia, a z drugiej strony z praktyki prowadzenia procesów uczestnictwa społecznego, pozwala w sposób holistyczny zaproponować strategiczny proces przekształceń struktury miejskiej uwzględniając przy tym czynnik czasu. Świadome podejście do planowania procesu poprzedzone analizą wcześniejszych zaszłości stwarza możliwości nazywania zachodzących zdarzeń unikając przy tym nalotu wynikającego z osobistych subiektywnych odczuć. Analiza z wykorzystaniem aparatu teoretycznego stwarza możliwość zobiektywizowania opisu. Dostarcza okazji do wydobycia na światło dzienne faktów i zaszłości, a także powiązań instytucjonalnych. Unikając sensacji i teorii spiskowych właściwych gazetom, tego rodzaju podejście pozwala na badanie roli poszczególnych aktorów procesu, ich celów oraz sposobów wzajemnej komunikacji. Wychodząc od opisu procesów przeszłych zyskujemy szanse programowania procesów przyszłych unikając błędów przeszłości. Brak opisu i bazującego na teorii zrozumienia tego co się wydarzyło skutkuje kontynuacją możliwości działania w próżni, w ramach którego jedynym strażnikiem ładu przestrzennego pozostaje działający z pobudek ideologicznych planista – czy to zatrudniony z zewnątrz, czy miejski urzędnik. To może być niestety zbyt mało. Może się tak zdarzyć, że opinia publiczna nie jest zorientowana w temacie dyskusji czy toczącego się konfliktu/negocjacji jeśli te zdarzenia nie rozgrywają się publicznie. Brak jawnego dyskusru o sprawach publicznych niestety ma szanse skutkować dość niezrównoważonym rozkładem sił w ramach takiego dialogu. Tak się składa że dobro publiczne wymaga współpracy po to aby miało szanse przeważyć w demokratycznym procesie komunikacyjnego planowania. Teorii w tym zakresie nie brakuje – nie tak dawno ukazała się doskonała praca zbiorowa na temat metodologii prowadzenia badań w zakresie planowania omówione powyżej podejście znajduje obszerne omówienie.

The Death and Life of Great American Cities – students accounts

It has been a while since I shared anything here. Busy with switching to online education, which is indeed absorbing. In here, I feel grateful to the fantastic tutors of the Masters of Didactics course from the University of Groningen, which I had managed to finish right before the start of the pandemic. It was helpful, indeed. I share some of the results during the session organised by Prof. Alessandro Camiz on various forms of remote education in Architecture.

Recently, however, most of the Colleagues proudly share their students’ works and achievements. I think that we might have something to show in this domain too. This would be the first of the posts in this series as the exam session is approaching. During the lecture Introduction to Urban Design done for the students of the 3rd semester of the Bachelor Course in Architecture at the Lodz University of Technology, we have got the tradition to read and afterwards share the chapters from the famous book by Jane Jacobs The Death and Life of Great American Cities. Book-reading is something which students should get used to after all, shouldn’t they?

I would like to proudly present two of these podcasts, which I do like and which made all us laugh and enjoy. They discuss two topics: Some myths about diversity and The need for small blocks. All the students in this group were committed and involved, but these two podcasts are real fun. Please enjoy.

Some myths about diversity proudly presented by Jakub Kowalczyk and Jakub Hunt

The need for small blocks presented by Dominik Bralewski i Michał Szczepanek

Urbanism of Snails

Snails have their huts which they carry with them wherever they move. The cabins allow snails to keep warm. They are warm wherever they move. Slowly they move, as it is impossible to move fast with the hut, but even so, they are happy in their houses snailing around.

Snails leave their huts in warm and cosy places. There where they feel protected (e.g.). As they have their cabins with them all the time, they do not need much more shelter. They do not require additional closures, like former squares and streets. They have their huts.

There are few paradoxes related to snails. The most dangerous is the one concerning their dreams. Helas, they dream of being tigers or leopards and of moving quickly as the wind. But as it is impossible to eat an apple and to have an apple at the same time – it is just a stupid dream. They remain snails in their massive huts.

And some of them become angry or at least anxious because of that. ‘That can’t be, I want to get to my destination fast!’ this is what snails often repeat (no matter that with the hut it is just impossible).

The city of snails is no longer the same as it used to be before. Snails think that they do not need cities anymore – remaining in their small homes all the time. 

Snails are everywhere – they try to occupy all spaces which used to serve other species, like lawns, pavements and even parks /see below/.

What a beautiful autumn! Photo by Mariusz Wasilewski

What is the most funny – our snails do not realise beeing snails, still dreaming of being powerful and fast.

For illustrations I’ve used the inventory by students of Institut of Architecture and Town Planning of Lodz University of Technology (Andrzejczak, Czyż, Flaszka) made in 2006 and showing the frontages of Aleja Mickiewicza in Lodz. The study of snails (at the top) is mine. The other one (below) by my daughter.

This post was once published as part of the Blogging on Social Space blog. I have not even realised that it still exists this former blog of mine from around ten years ago. I have slightly corrected it and reposted here. Snails are still with us and they do not want to leave their shells and keep dreaming, all the same..
UPDATE: Unfortunately, this snails’ way of life makes it hard for them to survive now. Snails became fragile. Protected by their shells, they developed a different sort of metabolism. They get easily sick; their immunity tends to be much lower than this of other species. They cannot defend against diseases. Their bodies, not appropriately trained, might quickly get fat; their spines are not strong anymore either. Let’s take care of our snails and help them get out of their shells.

And yes, I know that Remy Gaillard and his (dangerously funny) Escargot was there long before…

There were also such giant, pink snails which once invaded Miami… The idea is not very new, but it has acquired a new, bit sad meaning recently.

Cokolwiek inna Zachodnia

Taka nieduża zabawa, miałam troszkę ochotę porysować. Zatem Szanowni – przedstawiam nieco inną wersję ul. Zachodniej w mieście Łodzi. Inną niż ta obok, taką ze ścieżkami rowerowymi po obu stronach, z kilkoma więcej drzewami. Jakoś tak to normalniej i bardziej miejsko wygląda, mnie przypomina tor wyścigowy Formuły 1 w każdym razie.

Po lewej – wizualizacja ze strony Zarządu Inwestycji Miejskich, po prawej – rysunek odręczny na podstawie obrazka obok.