World Urban Forum 11

Katowice, które gościły 4 lata temu konferencję klimatyczną Organizacji Narodów Zjednoczonych COP 24 tym razem przyjęły setki delegatów z całego świata biorących udział w Światowym Forum Miejskim (World Urban Forum lub WUF 11), które trwało od niedzieli 26.06 do piątku 1.07.2022. WUF11 odbyło się w trudnym momencie powolnego wychodzenia z kryzysu pandemii, rosnących wyzwań klimatycznych i sytuacji konfliktu wobec rosyjskiej agresji na Ukrainie i trwającej tam niszczącej wojny, która oprócz zagrożenia życia i zdrowia ludzi i dorobku ich życia i tamtejszej kultury i cywilizacji, niesie również za sobą zagrożenie ekologiczne i nasila widmo globalnego głodu. Wszystkie te tematy znalazły swoje odzwierciedlenie w programie kongresu oraz w wypowiedziach cytowanych powszechnie przez media polityków, a także w jego końcowej deklaracji.

Maimunah Mohd Sharif, podsekretarz generalna ONZ oraz dyrektor wykonawcza Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Osiedli Ludzkich UN-HABITAT podczas ceremonii otwarcia WUF11, zdjęcie Portal Samorządowy

Maimunah Mohd Sharif, podsekretarz generalna ONZ oraz dyrektor wykonawcza Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Osiedli Ludzkich UN-HABITAT podkreśliła wagę tych zagrożeń w przemówieniu otwierającym kongres. Program kongresu został dopasowany tak aby uwzględnić obecne problemy – tym bardziej, że nasz kraj był pierwszym z rejonu Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie to ważne międzynarodowe wydarzenie miało miejsce, a z racji bliskości zbrojnego konfliktu stał się też miejscem schronienia dla ponad trzech milionów ukraińskich uchodźców, przede wszystkich kobiet i dzieci, z miejsc dotkniętych wojną.

Podobnie jak podczas poprzednich kongresów można było podziwiać i zachwycać się barwnymi narodowymi strojami delegatów z egzotycznych krajów Globalnego Południa, których misją była dbałość o interesy lokalnych grup. W ustach afrykańskich liderek hasła walki o poprawę warunków bytowych i możliwości samodecydowania kobiet i dzieci brzmią niezwykle przekonująco. Kongres zgromadził ogółem około 800 członków delegacji rządowych z całego świata. W tym roku na kongres zarejestrowała się rekordowa liczba 22 tysięcy osób, a w wydarzeniu wzięło udział ponad 10 tysięcy osób bezpośrednio i ponad 6 tysięcy osób zdalnie – ogółem około 16 389 osób reprezentujących 155 krajów (za Wiceminister funduszy i polityki regionalnej Małgorzata Jarosińska-Jedynak, cytowaną przez Portal Samorządowy).

Podczas ceremonii otwarcia, która zgromadziła ogółem 5615 osób, Sekretarz Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych Antonio Cuterres mówił o centralnej roli miast dla każdego z wyzwań przed którym jako Narody świata stoimy i ich kluczowym znaczeniu dla budowania bardziej inkluzywnej, zrównoważonej i odpornej przyszłości. Stwierdził ponadto, że “Miasta znalazły się na przedpolu frontu walki z pandemią COVID-19”. W jego opinii, dla poszukiwania sposobów uzdrowienia globalnego kryzysu promocja bardziej inkluzywnych usług i infrastruktury miejskiej, uwzględniających potrzeby wszystkich użytkowników niezależnie od płci czy statusu społecznego będzie elementem kluczowym i niezbędnym aby otworzyć przed wszystkimi ludźmi (dotyczy to szczególnie ludzi młodych, kobiet i dziewcząt) dostęp do lepszej przyszłości. Centralny temat Forum został zdefiniowany jako “Przekształcanie naszych miast dla lepszej przyszłości miejskiej”, jednak obecna sytuacja wyraźnie wpłynęła na obecność licznych wydarzeń, które wykraczały poza tradycyjnie w ramach Forum obecną tematykę planowania miast i osiedli.

Przyglądając się wyzwaniom sformułowanym przez twórców programu WUF – jako odpowiedzi na główne i najbardziej aktualne wyzwania współczesności – uderzyła mnie jedna rzecz. Podczas gdy tak sformułowane główne wątki WUF 11 są wręcz zaskakująco zbieżne z hasłami ekologii integralnej głoszonymi przez Papieża Franciszka w Jego Encyklice Laudato Si, to ostatnie podejście w ramach Forum jednak nie wybrzmiało. Nie znalazło też odzwierciedlenia w wypowiedziach hierarchów kościelnych. Może szkoda, zważywszy że Kongres odbył się w Kraju o katolickich tradycjach. Być może relacja wielkich Religii Świata, a co za tym idzie ich wyznawców do haseł globalnej polityki jest kolejnym tematem, który należałoby podjąć i przedyskutować, niekoniecznie w ramach samego wydarzenia – o innym przecież i zdecydowanie świeckim charakterze. Choćby po to aby nie pozostawiać tutaj pola do interpretacji dla tych, którzy zasady moralne poszczególnych religii stosują lub próbują stosować w swoim życiu i odwołują się do nich w ramach prowadzonych działań. Dobry przykład dał Papież Franciszek łącząc ogół tematów współczesnego dyskursu w jedną wspólną całość i dając członkom katolickiej wspólnoty jednoznaczne wytyczne odnośnie reguł postępowania. Czas najwyższy by je w większym niż dotychczas stopniu wdrażać w naszym życiu codziennym. Przecież prezentowane przez jednostki i społeczności poglądy wprost przekładają się na regulacje prawne i inne uwarunkowania kontekstu naszego codziennego funkcjonowania. Tyle trochę tytułem dygresji i refleksji, która mi się przy lekturze tematyki Forum nasunęła.

Jednym z kluczowych elementów kolejnych Kongresów jest rola i wartość edukacji i popularyzacji podejmowanych przez kolejne fora zagadnień. Uczestnicząc w WUF 9 w Kuala Lumpur 4 lata temu odniosłam wrażenie, że mam w istocie do czynienia z gigantycznymi targami i festiwalem instytucji promujących swoją wiedzę i doświadczenie w rozwiązywaniu problemów współczesnych miast. Poczynając od indywidualnych konsultantów i doradców, przez ich różne mniej lub bardziej globalne asocjacje i stowarzyszenia, po instytucje rządowe i uniwersytety występujące jako członkowie większych sieci lub niezależnie, uczestnicy forum pokazują jakiego rodzaju usługi mogą świadczyć, jakim know-how dysponują. Rządy państw, władze miast i politycy reprezentujący jednostki administracji różnego szczebla, a także przedstawiciele globalnych instutucji mają je na wyciągnięcie ręki i mogą z nich doskonale skorzystać. Podobnie było i tym razem w Katowicach. Jednocześnie jednak, co może napełniać optymizmem i dobrze wróżyć naszym rodzimym rozwiązaniom tym razem bardzo wyraźnie widoczna była obecność młodych ludzi, w tym szczególnie lokalnej młodzieży. Poczynając od bardzo licznej grupy wolontariuszy, z których większość stanowiły osoby młode, po prelegentów poszczególnych wydarzeń, młodsi Koledzy, a często dopiero studenci, byli wszędzie obecni i bardzo widoczni.

Zdjęcie z uczestnikami sesji współorganizowanej przez IAiU PŁ, zdjęcie S. Krzysztofik

Tak było w przypadku wydarzeń w których miałam okazję uczestniczyć – bardzo ciekawym Wydarzeniu natworkingowym organizowanym przez ISOCARP (International Society of City and Regional Planners), gdzie jeden z paneli prowadzony był oraz zgromadził przedstawicieli Young Planners – co zresztą akurat w przypadku tego stowarzyszenia jest formą działania kontynuowaną od wielu lat. Podobnie było w przypadku wydarzenia, które współorganizowałam wraz z Kolegami z rodzimego Instytutu Architektury i Urbanistyki Politechniki Łódzkiej oraz z Towarzystwa Urbanistów Polskich O. Śląski oraz z Kolegami z którymi wcześniej organizowaliśmy międzynarodowe warsztaty poświęcone rewaloryzacji dziedzictwa historycznego zgodnie z potrzebami adaptacji do zmiany klimatu i innych wyzwań współczesności. Wydarzenie oraz warsztaty zatytułowane Urban Form, Ethics, Aesthetic, and Heritage Exploration of New Urbanities for a Resilient Future organizowane zostały jako wspólna inicjatywa Queensland University of Technology, Brisbaine, Australia, Universidad de los Andes, Bogota, Colombia, UNTAG, Surabaya, Indonesia and Saint Joseph’s University, Philadelphia, PA USA, oraz Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej – kurs Architecture for the Society of Knowledge, wspomniany już IAiU PŁ – a także holenderską firmę We Love the City. Odbyły się już dwie edycje tychże studenckich warsztatów, każdorazowo z wykorzystaniem metody charyette. Pierwsza edycja dotyczyła lokalizacji w Surabaya, Indonesia, zaś druga wschodniej części obszaru łódzkiego Nowego Centrum. Opis wydarzenia – dla osób zainteresowanych można znaleźć pod adresem. W wydarzeniu wśród prelegentów oraz w ramach panelu dyskusyjnego na zakończenie wzięli udział przedstawiciele uczestniczących w samych warsztatach studenci Politechniki Łódzkiej i Warszawskiej.

Prezentacja studencka, zdjęcie T. Krystkowski

Kolejnym elementem, który wyraźnie odróżniał to forum od wcześniejszego, w którym brałam udział był nacisk kładziony na angażowanie uczestników wydarzeń w dyskusję. Stanowiło to wymóg zdefiniowany w warunkach wstępnych i było bardzo różnie realizowane przez organizatorów poszczególnych imprez.

Sesja warsztatowa na temat standardów projektowania Organizowana przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii i Politechnikę Łódzką – zdjęcie Sylwia Krzysztofik

Poczynając od możliwości oceny elementów prezentacji z wykorzystaniem aplikacji kongresowej (co przykładowo bardzo kreatywnie wykorzystali organizatorzy wydarzenia treningowego ISOCARP-u) przez organizację warsztatów służących zbieraniu opinii na temat standardów projektowania – jak to zostało zrobione w wydarzeniu natworkingowym organizowanym przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii i moich Kolegów z IAiU PŁ pod kierunkiem dr Anny Tomczak i Anny Sokołowskiej, po przezabawną symulację dyskusji publicznej nad rozwiązaniami projektowymi dotyczącymi przestrzeni publicznej w Warszawie z wykorzystaniem metody RPG przez City Space Architecture. W tym ostatnim wydarzeniu – znów o charakterze treningowym – kierowanym przez założycielkę i liderkę tej organizacji Luisę Bravo towarzyszyło też głosowanie poprzez wybór miejsca w sali przez uczestników spotkania. Wszystkie te formy czyniły odbiór treści znacznie ciekawszym i, co równie ważne, pokazywały uczestnikom metody do stosowania w ramach prowadzonych przez nich samych działań. 

Ilość wydarzeń, aktywności w ramach forum była tak olbrzymia, że nie sposób było ani tego wszystkiego zobaczyć, czy odwiedzić, ani też nie jest możliwym opisanie w jednym pojedynczym wpisie. Moja własna selekcja dyktowana była wcześniejszymi doświadczeniami, tudzież zainteresowaniami oraz konkretną przynależnością organizacyjną – zatem z pewnością nie była obiektywna. Obok wydarzeń współorganizowanych i zgłaszanych przez uczestników odbyło się szeregi rozmów przy okrągłym stole, spotkań – mniej lub bardziej otwartych dla publiczności. W części z nich organizatorem było UN Habitat. Przysłuchiwałam się z zainteresowaniem obradom jednego z takich spotkań, moderowanej przez Christine O’Claire sesji okrągłego stołu zatytułowanej The Cities We Need Now! UN Habitat: World Urban Campaign z udziałem między innymi Didier Vancutsem’a z University of Brussels i Erica Huybrechts’a – reprezentującego l’Institut PaRIS REGION – oraz liderki Commonwealth Association of Planners Eleanor Mohammed.

The Cities We Need Now! UN Habitat: World Urban Campaign, zdjęcie M. Hanzl

Dla mnie samej najlepszym potwierdzeniem, że gra była warta świeczki oraz że zaangażowanie w tego rodzaju działania ma sens były podziękowania jakie usłyszałam od moich studentów – zarówno tych z Politechniki Łódzkiej i Politechniki Warszawskiej, że to że ich udział w Kongresie rekomendowałam i w tym wszystkim to chyba najważniejsze. 

Czemu służy partycypacja w tworzeniu opracowań planistycznych?

Na stronie Ministerstwa Rozwoju i Technologii pojawiła się informacja o prekonsultacjach projektu zmian Ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Zmian jest niemało i są istotne. Wszyscy się chyba zastanawiamy co tym razem z obecnej, już którejś z kolei próby ulepszenia tychże przepisów wyniknie. Dla mniej wtajemniczonych – obecna Ustawa z 2003 roku przechodziła już liczne modyfikacje. Wielokrotnie też kolejne ekipy próbowały ją wyrzucić do kosza i zastąpić nowymi przepisami – ale jak dotąd nic z tego nie wyszło. Obecne przepisy zostały skrytykowane z każdej możliwej perspektywy jako jedno ze źródeł coraz bardziej pogarszającego się stanu rodzimej przestrzeni, przez wielu określanego niezwykle pojemnym terminem chaosu. Bardzo zresztą możliwe że określanego słusznie, nawet jeśli termin jest wyjątkowo nieprecyzyjny. Stąd kolejne podejście próbuje znów poprawić obecny stan prawny.

Tak jak podkreśliłam na wstępie – temat jest obszerny, a zmiany istotne. W zasadzie jest to niemal nowa Ustawa. Na pewno wielu Kolegów się do nich będzie w różnych aspektach odnosić. Ja w niniejszym wpisie chciałabym pochylić się nad jednym tylko elementem, wywołanym przez Koleżankę specjalizującą się w prawie planistycznym, a odnoszącym się do zagadnienia udziału społecznego w procedurze opracowywania miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Mówi o tym Rozdział 1a Ustawy.

Oprócz dość dziwnie sformułowanego ustalenia informującego o tym, że “Prawo uczestniczenia w partycypacji społecznej przysługuje (…)” (dziwnego bo partycypacja i uczestnictwo to są synonimy) znajdujemy tam również iście kuriozalny zapis zawarty w punkcie 8g, a mianowicie:
“Art. 8g. 1. O sposobach, miejscach i terminach prowadzenia konsultacji społecznych wójt, burmistrz albo prezydent miasta ogłasza nie później niż w dniu rozpoczęcia konsultacji społecznych (…)”.
Przyznam, że po przeczytaniu tego punktu trochę poczułam się wywołana do tablicy. Komentarze większości Kolegów były dość sarkastyczne – szczęśliwie dobrze, że nie będziemy informować interesariuszy o możliwości wzięcia udziału w konsultacjach po ich zakończeniu.

Dalej (w art. 8h) znajdujemy również dostępne formy partycypacji:

“Art. 8h. 1. Formami konsultacji społecznych są:
1)     zbieranie uwag;
2)     spotkania otwarte, panele eksperckie lub warsztaty, poprzedzone prezentacją projektu aktu planistycznego;
3)     spotkania plenerowe lub spacery studyjne, zorganizowane na obszarze objętym aktem planistycznym;
4)     ankiety lub geoankiety;
5)     wywiady lub punkty konsultacyjne
2. Konsultacje społeczne prowadzi się z wykorzystaniem co najmniej formy, o której mowa w ust. 1 pkt 1, jednej z form, o których mowa w ust. 1 pkt 2 oraz jednej z form, o których mowa w ust. 1 pkt 3-5.
3. Dopuszcza się poszerzenie zakresu konsultacji społecznych, w tym o inne formy niż określone w ust. 1.”

Teoretycznie możliwym jest zbudowanie racjonalnie zaprojektowanego scenariusza udziału społecznego z wykorzystaniem tych elementów. Tyle tylko, że tak sformułowany katalog zawierający zarówno elementy formalne jak i mniej formalne – bez rozróżnienia – oraz zawarty w kolejnych punktach wymóg sporządzania szczegółowych protokołów z wszystkich działań, bez rozróżnienia form, może być rozumiany (na pewno będzie przez prawników) jako wymóg protokołowania elementów nieformalnych – np. spaceru badawczego. Nie jestem przekonana o tym czy potrzebnie – lepiej byłoby chyba dostępne formy jednak uporządkować i rozróżnić wymagania co do ich stosowania w praktyce.

Dlasza lektura tego rozdziału sugeruje niestety, że obecne zapisy nie wskazują aby formułujący przepisy rozumieli czemu ma owa partycypacja w tworzeniu dokumentów planistycznych służyć.

Zacznijmy może od początku, czyli od definicji. Bardzo wielu teoretyków i praktyków zajmujących się tym zagadnieniem definiuje partycypację społeczną w planowaniu przestrzennym jako zbiór metod, których podstawowym celem jest zapobieganie konfliktom, umożliwiających realizację zmian w zagospodarowaniu przestrzennym w sposób zgodny z oczekiwaniami społecznymi i taki aby umożliwić późniejszą identyfikację mieszkańców z miejscem zamieszkania. Bardzo ważnym celem partycypacji społecznej obok budowania konsensusu jest wspomaganie tworzenia kapitału społecznego, czyli sieci relacji pomiędzy ludźmi tworzonej wokół konkretnego miejsca.

W projekcie znajdujemy definicję ograniczoną do zaledwie udziału w procesie tworzenia opracowań planistycznych bez określenia celu tegoż udziału, porównaj: “Art. 8e. 1. Kształtowanie i prowadzenie polityki przestrzennej odbywa się w sposób zapewniający aktywny udział społeczeństwa w działaniach podejmowanych przez gminę w tym zakresie, w szczególności poprzez składanie wniosków oraz uczestnictwo w konsultacjach społecznych, zwany dalej „partycypacją społeczną”.”

W punkcie 4 tego samego artykułu znajdujemy doprecyzowanie: “4. Partycypacja społeczna polega w szczególności na:
1)     poznaniu potrzeb, zebraniu stanowisk i pomysłów interesariuszy dotyczących polityki przestrzennej oraz wspólnym wypracowywaniu rozwiązań;
2)     prowadzeniu skierowanych do interesariuszy działań edukacyjnych i informacyjnych o istocie, celach, zasadach planowania i zagospodarowania przestrzennego, wynikających z ustawy;
3)     inicjowaniu, umożliwianiu i wspieraniu działań służących rozwijaniu dialogu między interesariuszami w ramach kształtowania i prowadzenia polityki przestrzennej;
4)     zapewnieniu udziału interesariuszy w przygotowaniu aktów planistycznych, w tym możliwości wypowiedzenia się;
5)     wspieraniu inicjatyw zmierzających do zwiększania udziału interesariuszy w kształtowaniu i prowadzeniu polityki przestrzennej.”

Dobrze, że podjęto próbę doprecyzowania co należy rozumieć przez partycypację społeczną – tego ewidentnie dotychczas brakowała. W konsekwencji gminy lub władze miast nie decydowały się na realizację aktywności wykraczających poza wymagany katalog w ogóle. Tutaj taka próba się znalazła. Tyle że nadal nie ma wyjaśnienia po co obywatele mieliby w tworzeniu rzeczonych dokumentów uczestniczyć. TTen brak celu przekłada się niestety na możliwości realizacji wspomnianego działania według zdefiniowanych w konsultowanym projekcie reguł.

Trzeba jasno wyjaśnić, że proces uczestnictwa społecznego w działaniach planistycznych podlega dwóm logikom. Z jednej strony jest to proces projektowy, podobny do każdego innego procesu projektowego – a więc taki w którym przechodzimy od rozpoznania rzeczywistości, a więc analiz do sformułowania założeń – co jeszcze powinno być poprzedzone lub równoległe z ustaleniem wartości istotnych dla wszystkich stron. Etap analiz jest też doskonałą okazją do budowania relacji oraz jakże istotnej dla merytorycznego planowania edukacji. Kolejne kroki to opracowania projektu i dopiero konsultowanie tegoż. Sformułowanie założeń to coś znacznie większego niż jedynie zbieranie wniosków – wnioski mogą się bowiem z założenia różnić bo interesariusze mają przecież różne oczekiwania. Ten etap procesu został np. wprowadzony do prawodastwa francuskiego w roku 2000 jako obowiązkowy. Stało się tak w wyniku licznych protestów oraz dyskusji przy okazji dwóch istotnych procesów, a mianowicie budowy elektrowni atomowych oraz prowadzenia dróg szybkiego ruchu i autostrady (słynna Autoroute du soleil) na połudnu Francji. Potem można angażować społeczność lokalną we wspólne opracowanie strategii wdrażania projektu. Czy nawet w samą realizację ustaleń planu – co się zdarza, mieszkańcy niekiedy są gotowi partycypować w utrzymaniu osiedlowej zieleni, czy lokalnie inwestować. Nie zapominajmy poza tym o tym, że interesariusze to przecież również deweloperzy.

Z drugiej strony mamy tutaj do czynienia z procesem politycznym. W którym różne strony wywierają naciski na władze lokalne. Aby zapewnić udział wszystkich interesariuszy w procesie koniecznym jest zrównanie ich praw. Tak aby mieszkańcy – osoby prywatne – miały tyle samo do powiedzenia co deweloperzy dysponujący kapitałem. Jednocześnie tak aby władza lokalna nie reprezentowała interesów tych ostatnich. Bo wtedy wkraczamy w zakres rozmaitych form tzw. “partycypacji ” które już w 1969 roku opisała Sherry Arnstein w bardzo znanym artykule Drabina partycypacji społecznej – poniżej. “Partycypacji” – zwróćcie proszę uwagę na cudzysłów – ponieważ termin bywa często wykorzystywany dla określenia praktyk, które z rzeczywistym zaproszeniem mieszkańców do współdecydowania o przestrzeni mają niewiele wspólnego.

Drabina partycypacji społecznej Sherry Arnstein Rysunek za [Healey 1997], s. 26; rysunek oryginalny: Arstein Sherry 1969, The ladder of citizen participation, Journal of Institute of American Planners, Vo.35(4), s.216-240; rys. s. 216 , tłumaczenie autor. 
Tokenism – [eng.] termin odnoszący się praktyki politycznej ograniczonego udziału grup mniejszościowych odbywającego się, celowo lub nie, często w sposób tworzący fałszywe wrażenie praktyk inkluzywnych.

Negatywne praktyki o których mowa to te, które znajdujemy na dolnych szczeblach drabiny. Są tutaj manipulacja – informowanie w dniu rozpoczęcia konsultacji jest tego klasycznym niemal przykładem. Terapia – tutaj cytowana powyżej “możliwość wypowiedzenia się” jest symptomatyczna. Nie wiemy co z tymi wypowiedziami ma się następnie zdarzyć. Dalej mamy różne formy tzw. tokenizmu, czyli zapraszania do współpracy jedynie nielicznych – co może być efektem celowego, graniczącego z manipulacją działania, lub po prostu efektem braku kompetencji. Nie ma w przedłożonym do konsultacji projekcie żadnych form zapobiegania takim zniekształceniom tego czym partycypacja stać się powinna. Daleko im do partnerstwa, o którym od wielu lat mówi się jako o najwyższym możliwym do osiągnięcia ideale uczestnictwa.

Mówi się tak ponieważ powyższy schemat zawiera jeszcze dwa poziomy, o których wiemy dzięki upływowi czasu i zebranym doświadczeniom, że są utopijne. Sformułowany w latach 70-tych był wyrazem fascynacji ideami lewicowymi – co widać w jego najwyższych szczeblach. My w tej części Europy doskonale wiemy, że władza ludu nie działa. Oraz o tym że ma niewiele wspólnego z demokracją. Wiemy również, że pewne elementy podejścia do praktyki “współpracy ze społeczeństwem”, “informowania społeczeństwa”, itd. nadal pozostają dość mocno osadzone w mentalności Kolegów (a zapewne też polityków), którzy owcześnie działali. Przyznać trzeba, że czytając obecny projekt, można odnieść wrażenie, że stosowany język oraz sformułowania są mocno osadzone w tamtych czasach. Taki zapewne wyraz nostalgii za sytuacją, w której planiści mogli o czymś decydować wobec braku mechanizmów rynkowych czy ograniczeniu roli własności prywatnej. Owszem niegdyś tak było – wtedy władze chociaż częściowo starały się kierować dobrem obywateli i zaspokajać ich potrzeby – choćby w kwestii mieszkalnictwa – i były w stanie to robić. Na marginesie – polecam doskonały film na ten temat – Bloki w reżyserii Konrada Królikowskiego.

Współcześnie takie myślenie może jedynie skutkować zaprzeczeniem demokratycznej procedury decydowania, w ramach której najsłabsi – a więc indywidualni mieszkańcy – pozostaną na straconych pozycjach. Z góry, na mocy prawa wykluczeni z gry o miasto. Docelowo zaspokojenie interesów wyłącznie deweloperów, a więc najsilniejszych graczy nie wróży dobrze jakości życia, zachowaniu wartości – takich jak ochrona przyrody czy dziedzictwa kultury – czy zaspokojeniu szeroko rozumianych wymogów dobra publicznego.

Muszę przyznać, że mam nadzieję, że nie przyjdzie nam krytykować skutków proponowanych zmian w ustawie. Oraz że uwagi, które zapewne nie tylko ja sformułuję w oparciu o powyższe przemyślenia zostaną przez twórców ustawy uwzględnione – a nie jedynie “wysłuchane”.

My protestujący

Protest mieszkańców Wzniesień Łódzkich – chcą się odłączyć od Łodzi – czytamy tego rodzaju tytuły w codzienniku łódzkim. I się dziwimy. Jak to? Przecież od dawna wiadomo jaką politykę przestrzenną przyjęło miasto. Jest ona zapisana od kilku dobrych lat w Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego. Dokument ten jest jak najbardziej jawny, był przedmiotem konsultacji, można sobie do niego zajrzeć. Mało tego – dokument zebrał liczne nagrody. Fakt, że w ślad za tymże dokumentem nie poszła odpowiednia akcja edukacyjna jakie są jego główne założenia może nieco zastanawiać, ale wszak mamy teraz społeczeństwo światłe, informacyjne – zatem być może edukacja nie jest konieczna. Osobiście uważam jednak, że powinna być prowadzona i to na szeroką skalę. Najlepiej poczynając od szkoły podstawowej. I obejmując nie tylko dzieci ale ich rodziców i to od dobrych kilku lat. Wedy ilość naszych problemów teraz byłaby znacznie mniejsza… Taka edukacja przynależy do repertuaru działań partycypacyjnych w ramach fazy przygotowania do rozpoczęcia projektu. Służy niwelowaniu konfliktu – no bo skoro wszyscy rozumieją po co to nie ma się o co kłócić.

Mimo wszystko jednak dlaczego? Dlaczego na prywatnych działkach należących do łodzian w granicach Wzniesień Łódzkich nie powinno się budować? Po pierwsze ze względów przyrodniczo-krajobrazowych – bo jest to teren o wysokich walorach i każdy budynek przyczyni się do ich umniejszenia.

Dlaczego jeszcze? Ano z tej prostej przyczyny, że liczba ludności Łodzi i regionu maleje. To miasto się kurczy. Nie ma zatem potrzeby zajmować wciąż nowych terenów skoro tyle terenów jest już zajętych. Trzeba restrukturyzować to co już zajęte zostało. A skoro ludzi niewiele (robotników mało) to i do uprawy winnicy już isniejącej ich kierować należy. Nie jesteśmy wszak ludem koczowniczym, nieprawdaż?

Podstawowa definicja planowania przestrzennego mówi że jest to zestaw instrumentów ograniczających prawo dowolnego dysponowania prywatną własnością w imię interesu publicznego. O jakim interesie publicznym tutaj mówimy? I może nie jest on wyłącznie publiczny ten interes?

Po pierwsze wspomniana już powyżej możliwość rehabilitacji terenów już zajętych. Nie jesteśmy przecież ludem koczowniczym, można to powtarzać w nieskończoność.

Po drugie ochrona ograniczonych zasobów przyrodniczych – bo musimy przecież czymś oddychać. Jeśli zabudujemy wszysko, wytniemy każde drzewo i każdy krzew – proszę sobie samemu dopowiedzieć.

Po trzecie musimy coś jeść i gdzieś wypoczywać – tereny zielone w granicach miast to rezerwa terenów pod uprawy i terenów rekreacyjnych.

Ale to nie wszystko. I tutaj pojawia się cały katalog negatywnych konsekwencji rozlewania się zabudowy miejskiej. Od koniecznego przywiązania do auta – ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla samych kierowców. Te bolące kręgosłupy, otyłość, nerki, cukrzyce, itd. Oraz dla ich rodzin – patrz wyżej – plus dodatkowo izolacja społeczna dzieci i młodzieży oraz tych wszyskich, którzy auta nie prowadzą a są skazani na życie na odludziu. Po zanieczyszczenie powietrza w centrach miast – gdzie mieszkańcy suburbiów muszą dojechać do pracy i szkoły. Po odwieczny problem korków ulicznych i braku miejsca do parkowania, rozjeżdżone trawniki, itd, itp.

To są konsekwencje zdrowotne i może też estetyczne. Konsekwencje przyrodnicze idą dalej i obejmują obniżenie lustra wody, zanik bioróżnorodności, zmiany w możliwości regeneracji ekosystemów, przekształcenia gleb. Skutki można mnożyć niemal w nieskończoność. Każdy z nich to konkretny koszt, wydatek dla budżetu miasta.

Zatem ta wojenka toczy się o możliwość wzięcia kredytu pod zastaw terenu oznaczonego jako budowlany. No bo przecież nikt się tam nie zbuduje ani terenu nie kupi – bo miasto się wyludnia. A jeśli nawet to będą to rzadkie luźno rozrzucone posesje, bardzo negatywnie wpływające na wartość krajobrazu.

Po drugiej stronie naszej sceny – i budżetu – mamy koszty jakie poniesiemy my wszyscy. Dając w zamian nasz czas – bo korki będą jeszcze większe. Nasze zdrowie – bo smog się zagęści i będzie mniej drzew i terenów zielonych. Nasze bezpieczeństwo – bo każdy spalony litr benzyny to więcej CO2. I nasilające się zmiany klimatu. Znów można by długo wymieniać.
Ten rachunek zysków i strat powinien być przedmiotem debaty publicznej już dawno – w momencie przyjmowania obowiązującego studium. I był – szkoda jedynie że ograniczył się do wąskiego grona ówczesnych Radnych. Konflikt jest w znacznej mierze efektem braku takiej dyskusji. Ale nadal edukacja w tej materii jest potrzebna. By partykularyzmy nie przeważyły nad dobrem publicznym nas wszystkich.

Nie parkujcie pod drzewami

Po ostatnich silnych wiatrach jakie miały miejsce w Łodzi i w województwie łódzkim wiele osób z rozgoryczeniem i bardzo negatywnie przyjęło fakt zniszczenia ich prywatnych aut. Bardzo powszechna stała się postawa obaw przed możliwością dalszych szkód. Winę za zaistniałą sytuację często przypisywano drzewom. Z tego powodu dość powszechnym stał się trend poszukiwania możliwości wycinania dalszych egzemplarzy starego drzewostanu. Można podejrzewać, że w tym konkretnym momencie stosowny Wydział Urzędu Marszałkowskiego przeżywa zalew wniosków o wycinkę drzew.

Tymczasem powyższy sposób myślenia nie ma najmniejszego uzasadnienia. W rzeczywistości bowiem rzeczone drzewa zazwyczaj nikomu nie zagrażałyby ani też nie byłyby narażone na zniszczenia jeśliby je odpowiednio traktować. W bardzo wielu miejscach szkody wyrządzone przez wichurę były tak naprawdę bezpośrednio następstwem własnych działań podejmowanych przez osoby szkodami dotknięte. Do powszechnych i nagminnych przyczyn obumierania systemu korzeniowego, uszkodzeń gleby, które w efekcie prowadzą do osłabienia stanu drzewa, oraz po prostu wywrócenia rośliny należy bowiem fakt parkowania w obrębie systemu korzeniowego. Jak wiemy z powszechnie znanych praw fizyki, jeśli do jakiegoś obiektu przyłożyć siłę to ten obiekt może zostać wytrącony z równowagi. Jeśli zatem parkować po jednej stronie drzewa, szczególnie autem o dużej masie, to drzewo po upływie pewnego czasu straci stabilność. W efekcie takie drzewo staje się podatne na przewrócenie. Wystarczy silny powiew wiatru i w efekcie mamy gotową katastrofę. Jak wszyscy wiemy uszkodzenia po ostatniej wichurze były znaczne, a co zapewne również istotne – ubezpieczyciel nie kwapi się aby wypłacać odszkodowania. Ani kierowcom, którzy utracili swój pojazd, ani zarządcom nieruchomości, które w wyniku upadku na nie drzew zostały uszkodzone.

O negatywnym oddziaływaniu obciążeń na system korzeniowy napisano tomy, można znaleźć liczne opracowania traktujące na ten temat. Polecam opracowanie zbierające niektóre z tych wypowiedzi w ramach witryny MODRZEW.org.pl, a także opinię Prof. Katarzyny Marcysiak na ten temat, tamże.

Powyższa ilustracja wyjaśniająca na czym polega negatywny wpływ parkujących aut w bezpośrednim sąsiedztwie drzew została wykonana na podstawie ilustracji w ramach witryny modrzew.org.pl, uzupełniona o wyjaśnienie mechanizmu możliwego przewrócenia się pnia drzewa.

Podsumowując tą krótką wypowiedź, można jedynie stwierdzić, że jak to zazwyczaj to nie drzewa prześladują kierowców. Jest wręcz odwrotnie, bezmyślność prowadzi do zniszczeń i niekiedy może również powodować tragedie, a na pewno poważne konsekwencje finansowe. O tym dlaczego drzewa w mieście są ważne i czemu należy o nie dbać również napisano już wiele, również w ramach niniejszego bloga. Serdecznie zapraszam do lektury.

Nie ma złej pogody…

Ponoć Norwegowie mówią, że nie ma złej pogody są tylko źle dobrane ubrania… Muszę przyznać, że od lat hołduję tej zasadzie uparcie poruszając się po mieście rowerem. Prawie… bez przerw sezonowych. Prawie oznacza, że kiedy zalega lub pada śnieg nie jeżdżę, choć znam takich którym i śnieg nie straszny. Proces ten w moim przypadku postępuje od dość dawna, w zasadzie od chyba 2010 roku, chociaż pierwszy miejski rower kupiłam w roku 2003. I mam go do dzisiaj. Wtedy jeszcze nie było damek, zatem rower nie jest damką.

Po kilku latach oswajania procederu okazało się, że muszę regularnie ładować akumulator w aucie. Ewentualnie rzeczony akumulator wymieniać na nowszy model. Co kompletnie przestało być opłacalne. Podobnie jak opłacalne przestało być płacenie składek na OC i AC. Choć te drugie niekiedy się przydawały, bo mojemu autu zdarzały się drobne stłuczki podczas postoju przy ulicy. Nie zawsze znajdowała się osoba chętna aby zidentyfikować swoją tożsamość. Grunt że po kilku latach takiej cierpliwości ulubionego towarzysza życia przekazałam w dobre ręce znajomych, którzy do tej pory nim jeżdżą i z uśmiechem rozpoznają mnie na ulicy – znaczy zadowoleni. Ja zaś jestem absolutnie zadowolona bo nie mam kłopotu. Jak w tym znanym dowcipie o babie i ośle.

Natomiast tutaj o czym innym. Rowerem da się absolutnie wszystko załatwić – pod warunkiem oczywiście, że mieszka się w dużym mieście i nie trzeba dojeżdżać codziennie ileś kilometrów. Wyjątkiem są też rozmaite destynacje do których nie ma dojazdu koleją albo pociągi nie pozwalają na przejazd z rowerem. Rower nie służy do transportu między miastami, chociaż podejrzewam że znaleźliby się rowerzyści, którzy i tutaj mogliby polemizować. Zatem pod warunkiem, że korzystamy z przywileju mieszkania w dużym mieście wbrew pozorom taka forma codziennej aktywności zajmuje znacznie mniej czasu i wysiłku niż mogłoby się początkowo wydawać. Trzeba tylko odrobinę zmienić nawyki i przeorganizować trasy tak aby stały się bardziej racjonalne. Wielokrotnie w różnych dyskusjach słyszałam o problemach z transportowaniem za pomocą roweru: dzieci, zakupów, materiałów wszelakich, etc. Słyszę też, że jak to taki duży wysiłek, nie ma gdzie się przebrać, jak potem iść na oficjalne spotkanie. Oraz wreszcie – jazda rowerem jest niebezpieczna bo zgodnie z przepisami należałoby jeździć jezdnią. Zatem po kolei.

Dzieci – to jest rzeczywiście ważna kwestia, bo kiedy ktoś ma np. czwórkę w każdym wieku i próbuje będąc dobrym rodzicem zawieźć to potomstwo na rozmaite zajęcia, dowieźć do odległych szkół, przedszkoli, na kursy i zajęcia pozaszkolne – to jest to wyzwanie. Pamiętam kiedyś sama woziłam starszą córkę codziennie do przedszkola sióstr Urszulanek i na zajęcia muzyczne – co powodowało że czułam się jak kierowca. W efekcie w którymś momencie przestałam sobie radzić… ale to już całkiem inna historia. Z czasem zmądrzałam, zapisałam dziecko do szkoły obok i na tańce w tej samej szkole, a z zajęć muzycznych córka sama zrezygnowała. Teraz szczęśliwie moje dzieci już urosły i radzą sobie same. Wcześniej, nauczona doświadczeniem, zapisywałam je do szkoły, przedszkola, żłobka w pobliżu. Tak żeby chodzić na piechotę. Kiedy były starsze chodziły same, co dawało i daje olbrzymią oszczędność czasu, energii i wysiłków logistycznych. Oraz służy rozwijaniu samodzielności.

Punkt drugi – zakupy. Zakupy można robić wykorzystując do tego celu sakwy rowerowe, to sposób pierwszy. Sposób drugi jest taki, że większe zakupy można zamawiać. Co ma tę zaletę, że nie trzeba ich samodzielnie wnosić na właściwe piętro. Ceny są niewygórowane zważywszy, że nie trzeba płacić za utrzymanie samochodu. Sposób trzeci to po prostu pójście do sklepu na piechotę. Można z wózeczkiem na kółkach – tak mam taki, bardzo babciowy – czytaj nobliwy.

Materiały wszelakie – teraz i tak większość rzeczy zamawiamy przez internet, zatem wycieczka do paczkomatu. Serio, kwestia nie jest skomplikowana. No i zwykłe rowerowe sakwy też bywają pakowne. Ja np. woziłam choinkę na Wigilię kiedyś. Poza tym istnieją też rowery bagażowe, dla tych jednak potrzebne jest miejsce do parkowania. Zresztą nie tylko dla rowerów towarowych.

Bo niestety rowery bywają przedmiotem kradzieży. Też niestety mam za sobą takie doświadczenie. Nadal jednak zakup nowego nie jest wydatkiem w porównaniu z kosztami utrzymania auta.

No i wreszcie tytułowa odzież. No cóż, tutaj regularnie się uczę. Np. ostatnio odkryłam, że kurtka z membraną 10 000 mm H2O nie wystarcza podczas ulewnego deszczu. Trzeba bardziej solidnej ale to przecież nie jest jakiś dramatyczny problem. Poza tym dobrą zasadą jest noszenie na raz dwóch kurtek, wtedy w środku jest przyjemnie sucho i cieplutko. Można sobie spod kaptura z daszkiem obserwować otaczający świat. I w razie czego jednej się pozbyć.

Jeszcze w temacie odzieży, kiedy się jeździ rowerem człek uczy się też dopasowywać do pogody. Rzadko zdarzają się sytuacje, że pada non stop przez dwa dni. Zazwyczaj wystarczy odczekać chwilę i sytuacja zmienia się na sprzyjającą. To pomaga w rozwijaniu cierpliwości i wewnętrznej stabilności, niektórym z nas tych cech zdaje się trochę brakuje. Z cech, które po kilku latach codziennego używania roweru u siebie zaobserwowałam wymienić należałoby zmieniony metabolizm. Jeżdżąc rowerem już się nie męczę, co za tym idzie nie pocę i nie muszę przebierać. To jest taka mało wymagająca aktywność jak chodzenie. Oczywiście nie jeżdżę sportowo, tylko dość powoli. Ale i tak jestem na miejscu szybciej zazwyczaj niż przy założeniu oczekiwania w korku. Taka jazda nie koliduje z oficjalnym formalnym ubiorem, nawet w butach na obcasie wygodniej jest przystanąć na światłach bo wydłużają nogi, co przydatne w takich okolicznościach.

Kwestia infrastruktury – no cóż to prawda że pozostaje problemem. Ufam, że kiedy rowerzystów będzie więcej – a będzie bo to jest bardzo racjonalna forma mobilności. I kulturowe naleciałości posiadania auta – takie jak status, poczucie męskości, posiadanie fajnego urządzenia jakim bywają auta, oraz przekonanie że bez sobie nie poradzimy powoli odejdą w niepamięć. Mam nadzieję, że część osób zrezygnuje ze spalania kopalin na codzień lub też zechce je ograniczyć z uwagi na postępującą zmianę klimatu – patrz opublikowany właśnie raport IPCC. Żeby chociaż troszkę mniej szkodzić.

Nie da się ukryć, że jeżdżenie rowerem uspokaja i poprawia humor. Już dawno zapomniałam jak to było denerwować się bo trzeba było stać w korku. O bolącym kręgosłupie również szczęśliwie zapomniałam, pomimo siedzącego na ogół trybu życia. Zatem życzę wszystkim miłego miejskiego rowerowania i do zobaczenia gdzieś na mieście :-).

Gołąb pokoju

Pablo Picasso, Gołąb pokoju

Zastanawialiście się kiedyś jak nasz świat może wyglądać z perspektywy gołębia. Tego samego, któremu Pablo Picasso niegdyś przypisał rolę symbolu pokoju? Troszkę trudno sobie niekiedy uświadomić, jak bardzo ta rola się zmieniła i to zdaje się dosyć niedawno. Niby wiemy ale… gołąb był jednym z najwcześniej udomowionych ptaków domowych, a gruchanie gołębi kojarzono z oznaką miłości – nadal znajdujemy gołąbki na ślubnych zaproszeniach. Gołębie przenosiły listy, były tradycyjnie ofiarowywane w świątynii, służyły też jako pożywienie. W tradycji chrześcijańskiej gołąb symbolizował miłość, radość, pokój, wizerunek gołębicy często służył jako oznaczenie obecności Ducha Świętego.

Jak czują się gołębie w mieście? Niekiedy dokarmiane, są nadal tacy ludzie, którzy specjalnie dla nich wyrzucają resztki chleba czy bułek, a niekiedy nawet specjalnie kupują ziarno. Są nadal ludzie, którzy gruchanie gołębi utożsamiają z dobrem, z pokojem… Ale to już coraz rzadsze, chyba.

O ile częściej gołębie natrafiają na kolce. Specjalnie umieszczane na gzymsach czy parapetach po to aby nie mogły tam usiąść. I nabrudzić. Wielu osobom przeszkadzają ptasie odchody na czystych, wypucowanych maskach ich aut. Ostatnio modne się stały różne dźwiękowe systemy odstraszania gołębi w nocy. Żeby sobie poleciały, nie chcemy ich tutaj już.

Widziałam dzisiaj dwa rozjechane gołębie. To ciekawe – oba leżały na ulicach klasy zbiorczej. W węższych ulicach na ogół nie znajdujemy tak często martwych ptaków – tam kierowcy nie są w stanie przekraczać dozwolonych prędkości i nie mogą zrobić nikomu krzywdy. Nawet ptakom. Ale w tych szerokich ulicach mogą i robią, gołębiom też.

Kiedyś kiedy jeszcze jeździłam autem przepuszczałam gołębie na przejściu dla pieszych. Ptaki sobie szły a ja czekałam. Inne auta stały za mną w kolejce i trąbiły. Ale na ogół z sympatią. A Wy jak odnosicie się do gołębi? Czy gołąb jest nadal symbolem pokoju?

Prawo do oddychania

Chcielibyśmy móc oddychać, czyste powietrze jest kluczowe dla zapobiegania i leczenia chorób płuc, zagrożenie epidemiologiczne zwiększa się na skutek zanieczyszczenia powietrza… Cała masa oczywistych haseł, która mało kogo tak naprawdę interesuje. I niestety prawo do oddychania czystym powietrzem nie jest dobrem osobistym, o czym zawyrokował Sąd Najwyższy w maju br. Na marginesie, w tym samym wyroku czytamy o prawie do ochrony zdrowia, którego konstytucyjności nikt nie zaprzecza.

Stwierdzenie o tym że powyższe hasła nie przekładają się na rzeczywistą politykę Rządu ani Samorządów jest truizmem. Artykuł 39 Ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych z 11 stycznia 2018 roku pozostaje pustym zapisem. Zgodnie z treścią tegoż artykułu Rada Gminy może wprowadzić w miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców tzw. Strefę Czystego Transportu. Jak dotąd niewiele miast z tego fakultatywnego zapisu skorzystało, i to pomimo, że w międzyczasie czyste powietrze powinno stać się wartością z uwagi na uwarunkowania pandemiczne. Wszyscy czytaliśmy jak bardzo zanieczyszczenia powietrza są skorelowane z liczbą zgonów.

Łódź nie jest w tym braku działań odosobniona, niemniej jednak informację jaką można znaleźć na stronie UMŁ uznać należałoby za dość kuriozalną. Czytamy że istnieje możliwość, ale ponieważ rzecz nie jest obowiązkowa to poczekamy, aż takową się stanie. Oraz że temat będzie przedmiotem sporów między interesariuszami.

Wysiłki Krakowa który jako pierwszy podjął tego rodzaju działania legislacyjne w tej materii również trudno uznać za zwieńczone sukcesem. Niemniej jednak miasto prowadzi politykę informacyjną w tym zakresie i powolnymi krokami zbliża się w kierunku wytyczenia faktycznie działających stref. Podobne działania bardzo powoli próbują promować organizacje warszawskie . W sieci można między innymi odnaleźć “społeczną mapę strefy czystego transportu w Warszawie” czyli wskazanie terenów, gdzie mieszkańcy widzieliby ograniczenie wjazdu samochodów spalinowych.

Podobnie w Łodzi działania informacyjne adresowane do mieszkańców powinny stanowić pierwszy krok przygotowujący zmiany. Ale takich działań nie widać. Zamiast tego mamy wsparcie Rady Miasta dla środowisk zmotoryzowanych – choćby niesławny restart przycisków przy przejściach służących dyskryminacji pieszych – wydłużających czas oczekiwania na przejście przez ulicę w nieskończoność. Jednocześnie miasto chwali się chęcią budowy infrastruktury dla ładowania samochodów elektrycznych. Sieć stacji ładowania miała powstać do 2020 roku. Ale nie powstała jak wiemy.

Cała sytuacja przeciąga się w czasie, a my sobie powolutku chorujemy i jest nas coraz mniej.

PS. Aktualny stan zanieczyszczenia powietrza PM2.5 i PM10 w Łodzi można sprawdzić na stronie Łódź nasze miasto.

Rysunek ze strony MOMS clean air force – kwestia jak widać nie jest wyłącznie lokalna. Podpis – “Ach, ta woń świeżo ściętych regulacji środowiskowych…”

I po co to kosić?

Mam czasem, a nawet dość często wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób, które świadomie i celowo mieszkają w śródmieściu Łodzi. Zastanawiam się wtedy nad tym, że może jest to przejaw dziwactwa. Ze może coś przeoczyłam i zapomniałam, że trzeba stąd uciec. Bo wszyscy tzw. normalni już dawno się stąd wynieśli. Albo do domków na przedmieściach. Albo do strzeżonych osiedli gdzieś bliżej obrzeży. Albo- co też częste – do Warszawy, lub pod Warszawę. Ewentualnie gdzieś za granicę. A ja tu nadal tkwię i w zasadzie nawet nie narzekam.

Bo tu jest całkiem w porządku. Gdyby…

Jest trochę tych różnych gdyby…

Takich różnych rzeczy, które trudno jest pewnie dostrzec z zewnątrz. Niekiedy nawet drobiazgów. I różni pełni dobrych intencji (nie zaprzeczam dobrych intencji) decydenci, którzy usiłują centrum wypromować zapewne o tych różnych “gdyby” nawet może nie wiedzą. Bo sami tu nie mieszkają.

Zatem nie wiedzą, że tu potrafi być np. gorąco. Szczególnie latem w lipcu czy sierpniu, kiedy do upału dołączają się tumany kurzu. No i nie wiedzą, czy też brakuje im wyobraźni, że np. mogłoby być chłodniej gdyby nie kosić trawy. albo gdyby aut było mniej i jeździły wolniej. albo gdyby było więcej drzew i więcej cienia.

Ostatnio np. widziałam taki obrazek, Panowie w kombinezonach sygnalizujących ich oficjalną, formalną funkcję, przynależność do służb technicznych, machali ręcznymi kosiarkami nad zestawem fragmentów utwardzonego gruntu. Patrz – kolekcja zdjęć poniżej.


Zapytałam jednego z Panów, kwestionując tym samym ich formalną oficjalność, czy aby się nie pomylili i co oni tu właściwie robią. Pan odpowiedział że Szef im kazał kosić trawę do 10 cm. Acha, rozumiem, ale tu jest jeden mlecz na 1m2 i ten mlecz leży. Zatem co Pan chciałby kosić do 10cm. Pan przytomnie powiedział, że obok rosną zboża i są wyższe. Ja – zboża, nie trawa. No tak, nie trawa. Ale on to w ogóle robi co mu każą i jak chcę to mogę sobie z Szefem porozmawiać. Szef wyglądał podobnie, też mial kombinezon i też próbował zneutralizować mlecza na klepisku. Na pytanie co oni tu właściwie robią powiedział że mają zlecenie z Urzędu i że on nic więcej nie może mi powiedzieć. Na to ja, a z jakiego urzędu a jeśli UMŁ to z którego Wydziału. No a jeśli nie wiedzą to może niszczą zieleń całkiem bezprawnie i należy wezwać policję. Pan spojrzał i powiedział żebym zaczekała. Po 10 minutach wrócił z komórką przy uchu i podał mi elokwentną Panią, która wyjaśniła że Wydział Gospodarki Komunalnej i podała nazwisko Pani odpowiedzialnej. I że im kazali bo było w zamówieniu kosić do 10 cm. Nie było o sianiu trawy ani co robić jak trawy nie ma. I że rozumie i przyjedzie i skontroluje.

Wróciłam zatem, zadzwoniłam dwa razy do Wydziału do wskazanej Pani, telefon nie odbierał, więc nadal nie wiem.

Po co kosić kiedy nie ma trawy. Odkąd mieszkam w tej okolicy nie widziałam siania trawy. Choć nie jestem wystarczająco spostrzegawcza – takie działanie było podejmowane ostatnio w 2017 roku – tu się poprawiam. Zdecydowanie należałoby je ponowić a potem dopiero myśleć o koszeniu. Rosną tu owszem zioła, których nasiona przywiał wiatr lub przyniosły ptaki. Cudem chyba się to dzieje. Moja ‘interwencja’ być może spowodowała nieco mniejsze straty, Panowie może pomyśleli że faktycznie to co robią to chyba nie ma sensu.

Nie jest to bynajmniej jedyna lokalizacja, gdzie tego rodzaju absurdalna aktywność się wydarza. Porównajcie proszę zdjęcia powyżej, pochodzą z rejonu tzw. Nowego Centrum Łodzi. Ponoć mają tam być mieszkania, ciekawa czy ich mieszkańców też ta galeria absurdów będzie zastanawiać. I czy podobnie ja my tutaj będą uskarżać się na upał. Myślę, że szanse są spore.

Kwestia pozostaje otwarta. W innych, bogatszych miastach, np. w szwajcarskim Zurychu, kosi się tuż przy ścieżce, dalej pozostawiając możliwość wzrostu. Ten trend wynika z potrzeby zachowania w miastach bioróżnorodności, z potrzeby redukcji temperatury. Ze zrozumienia wreszcie potrzeb roślin, które nie są w stanie się rozwijać kiedy się je regularnie niszczy. Jeszcze się na to nakładają potrzeby lęgowe ptaków, które teraz – na przełomie maja i czerwca – powinny być z tego względu pod ochroną. Ale to już temat na kolejny zestaw obserwacji, o czym będzie zapewne niedługo.

Kto powinien dbać o dobro wspólne – o potrzebie planowania komunikacyjnego

Zdjęcie powyżej (featured image): (zdjęcie archiwalne, z 2014 roku) ilustruje jedno z większych wyzwań współczesnego planowania w mieście Łodzi, dyskusja na ten temat byłaby bardziej niż pożądana.

Ważną rolę we współczesnej teorii planowania spełniają analizy procesu. Czynnik czasu oraz kolejności zdarzeń, a także organizacja samego procesu planowania może przyczynić się do jego powodzenia lub porażki. Powyższe truizmy wydają się być ogólnie zrozumiałe jednak pomimo pozornej oczywistości niekoniecznie w głęboki sposób przekładają się na praktykę planistyczną. Powszechne uznanie faktu, że proces planowania łączy w sobie elementy projektowania z prowadzeniem polityki również chyba jeszcze kiełkuje. Owszem jest to dostrzegane ale zazwyczaj w kategoriach opisu historii niemalże spiskowych, czy też czegoś na kształt dziennikarstwa śledczego, zazwyczaj post-factum. Rzadko w opisach, zresztą zazwyczaj podejmowanych na łamach popularnych periodyków czy też wręcz gazet pojawiają się relacje odnośnie bardziej kontrowersyjnych wydarzeń, inne nie przyciągnęłyby przecież uwagi czytelników. Opisy tych zdarzeń sporadycznie jedynie odnoszą się do istniejącej w tej dziedzinie teorii, i to najczęściej ładunek teoretyczny ogranicza się do odniesienia do coraz popularniejszych w Polsce praktyk placemaking. Czasem pojawiają się cytaty z klasyków, przykładowo można napotkać cytowania za Sherry Arnstein i jej Drabiną partycypacji społecznej, który to artykuł na stałe wszedł już do literatury przedmiotu i stał się kanwą dla oceny praktyk angażowania uczestników w procesy planowania, również w odniesieniu do praktyk online.

Mając powyższe na uwadze śmiem postawić tezę, że istnieje pewna luka w rodzimej literaturze traktującej o planowaniu przestrzennym. Luka, która odnosi się do analizy ciągu zdarzeń i zachodzących w jego ramach procesów informacyjnych. Analizy, o której pisał przykładowo John Forester w swojej książce Deliberative Practitioner. Zaskakująco tego rodzaju analizy niekiedy można odnaleźć, jednak co ciekawe traktują one proces polityczny i jego rolę ze znaczną rezerwą. Przykładowo w książce ‘Wpływ planowania na rozwój strefy zurbanizowanej w Łodzi” Pan dr Mirosław Wiśniewski pisał o ‘Praktyce zastępowania czynników merytorycznych analizy miasta czynnikami “politycznymi”‘ – cytowanie pochodzi ze strony 193 pracy. Rzeczone czynniki polityczne opisane zostały w tonie pamiętnika, subiektywnie (ze sporą dawką rozgoryczenia) oraz bez odniesienia do teorii przedmiotu. Przyznam, że nie znam wiele podobnych wspomnień, zapewne te zasługują na docenienie bo wynikają ze znacznego zaangażowania Autora. Choć jednocześnie dowodzą zapewne pewnego tragizmu jednostki, która podjęła się roli samotnej obrony interesu publicznego.

Znacznie częściej wiedzę na temat procesu można odnaleźć w licznych debatach czy komentarzach w sieciach społecznościowych. Po części również w coraz dynamiczniej rozwijającej się blogosferze o tematyce planowania i projektowania urbanistycznego. Te jednak w sposób oczywisty bardzo rzadko jedynie odwołują się do aparatu wiedzy teoretycznej, zazwyczaj komentują wydarzenia lokalne, najczęściej raportowane przez zaniepokojonych dziennikarzy lub aktywistów zaniepokojonych kolejnymi doniesieniami o niedostatkach planowania czy jeszcze częściej prawa w zakresie zagospodarowania przestrzeni oraz konsekwencji tychże problemów. W dyskusjach tych procesy polityczne stają się w naturalny sposób elementem narracji ale sporadycznie jedynie przedmiotem refleksji nad tym jak proces powinien być prowadzony.

Rozważania na temat prowadzenia procesu znajdują odzwierciedlenie w przedsięwzięciach praktycznych angażowania mieszkańców w prace planistyczne. Na uwagę zasługuje przykładowo bardzo interesująca seria dyskusji organizowanych ostatnio przez Biuro Planowania Miasta Stołecznego Warszawy jako element przygotowywania założeń studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego – tutaj odniesienie do ostatniej z nich z 23 marca na temat uwarunkowań środowiskowych. Warszawskie standardy prowadzenia konsultacji społecznych z pewnością zasługują na docenienie jako wyróżniające się na tle praktyk stosowanych w innych miastach Polski.

Praktyka angażowania uczestników rzeczywiście wskazuje na coraz szybciej rozwijający się dorobek warsztatowy w zakresie technik prowadzenia procesu. Coraz rzadziej zdarzają się sytuacje dyskusji o tematach hermetycznych, spotkaniom czy debatom towarzyszą atrakcyjne wizualnie prezentacje, mogące rzeczywiście zachęcać a co najmniej przyciągać uwagę. Szczególnie dotyczy to procesów w małej skali, które wpisują się w praktyki placemaking. Tutaj odnajdujemy szereg świetnie prosperujących biur, które w coraz większym stopniu rozwijają metodologie projektowania. W ten sposób przyzwyczajają władze lokalne do konieczności rozszerzania udziału społecznego poza sztywne ramy planistycznej procedury. Tymże pracom towarzyszą niekiedy prace teoretyczne jednak z racji ograniczonego i warsztatowego głównie podejścia ich obszar zainteresowania to przede wszystkim technikalia. Zakres przestrzenny i tematyczny zazwyczaj ogranicza się do strefy publicznej. Niemniej trzeba tu oddać sprawiedliwość rola długofalowego planowania strategicznego staje się wyraźna w niektórych z tych opracowań.

Podczas gdy w teorii znajdujemy szereg opracowań dotyczących samego procesu (przykładowo Pojęcie konfliktu w planowaniu przestrzennym Prof. Zbigniewa Kamińskiego czy prace Prof. Zbigniewa Zuziaka) nie jest jeszcze powszechnym stosowanie metodologii planowania strategicznego w ujęciu holistycznym – w skali miasta czy regionu. W szczególności podejście teorii komunikacji rozwijane przez takich badaczy jak Patsy Healey, Judith Innes, David Booher, John Forester i innych zasługuje na uwagę. Wykorzystanie wymienionego podejścia teoretycznego, wywodzącego się z jednej strony ze studiów analiz polityki rozwijanych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej poczynając od lat 60-tych ubiegłego stulecia, a z drugiej strony z praktyki prowadzenia procesów uczestnictwa społecznego, pozwala w sposób holistyczny zaproponować strategiczny proces przekształceń struktury miejskiej uwzględniając przy tym czynnik czasu. Świadome podejście do planowania procesu poprzedzone analizą wcześniejszych zaszłości stwarza możliwości nazywania zachodzących zdarzeń unikając przy tym nalotu wynikającego z osobistych subiektywnych odczuć. Analiza z wykorzystaniem aparatu teoretycznego stwarza możliwość zobiektywizowania opisu. Dostarcza okazji do wydobycia na światło dzienne faktów i zaszłości, a także powiązań instytucjonalnych. Unikając sensacji i teorii spiskowych właściwych gazetom, tego rodzaju podejście pozwala na badanie roli poszczególnych aktorów procesu, ich celów oraz sposobów wzajemnej komunikacji. Wychodząc od opisu procesów przeszłych zyskujemy szanse programowania procesów przyszłych unikając błędów przeszłości. Brak opisu i bazującego na teorii zrozumienia tego co się wydarzyło skutkuje kontynuacją możliwości działania w próżni, w ramach którego jedynym strażnikiem ładu przestrzennego pozostaje działający z pobudek ideologicznych planista – czy to zatrudniony z zewnątrz, czy miejski urzędnik. To może być niestety zbyt mało. Może się tak zdarzyć, że opinia publiczna nie jest zorientowana w temacie dyskusji czy toczącego się konfliktu/negocjacji jeśli te zdarzenia nie rozgrywają się publicznie. Brak jawnego dyskusru o sprawach publicznych niestety ma szanse skutkować dość niezrównoważonym rozkładem sił w ramach takiego dialogu. Tak się składa że dobro publiczne wymaga współpracy po to aby miało szanse przeważyć w demokratycznym procesie komunikacyjnego planowania. Teorii w tym zakresie nie brakuje – nie tak dawno ukazała się doskonała praca zbiorowa na temat metodologii prowadzenia badań w zakresie planowania omówione powyżej podejście znajduje obszerne omówienie.

Planowanie przestrzeni a zdrowie w czasach pandemii

W obecnych czasach kryzysu, kiedy wszyscy zastanawiamy się nad przyszłością i bezpieczeństwem nas samych i naszych bliskich tematy związane z zachowaniem zdrowia wysuwają się na plan pierwszy. Jak potwierdzają to liczne badania oraz co wynika również z wieloletnich statystyk różnego rodzaju choroby przewlekłe są od dawna już najczęstszą, obok wypadków komunikacyjnych, przyczyną zgonów. Dotychczas jednak z chorobami przewlekłymi dawało się dzięki postępom medycyny żyć. Cierpiała głównie jakość życia, wobec niemożności korzystania z jego dobrodziejstw przy obniżonej sprawności fizycznej. Obecnie, czynniki takie jak otyłość, cukrzyca, miażdżyca, i inne stają się elementami, które wraz z zagrożeniem epidemicznym mogą już nie tylko ograniczyć możliwości naszego funkcjonowania i wymusić wspomaganie lekami. Razem z obecnym zagrożeniem znacznie zwiększają prawdopodobieństwo zgonu. Jak dowodzą badania publikowane na łamach Lancet “Global Burden of Disease” cytowane za Forsal.pl, wpływ chorób przewlekłych na stan zagrożenia jest bardzo istotny i nie powinien być pomijany przy radzeniu sobie z obecnym zagrożeniem.

Cytując za autorem New York Times, który analizując obecną sytuację związaną z rozwojem epidemii w krajach tzw. Globalnej Północy, odnosi się między innymi do sytuacji w naszym kraju:

“Polska nie jest daleko w tyle [jeśli chodzi o rozwój epidemii, wtrącenie autorki], z eksplozja nowych przypadków i znikającym zainteresowaniem dobrowolnym poddaniem się obostrzeniom. Kraj liczący 38 milionów ma najniższą liczbę lekarzy per capita w Unii Europejskiej, i niektórzy lekarza odmawiają obecnie przyłączenia się do zespołów walczących z koronawirusem, obawiając się o procedury bezpieczeństwa. “Jesteśmy na krawędzi katastrofy”, powiedział polskiej stacji radiowej RMF FM czołowy polski immunolog Paweł Grzesiowski”.

Wobec zagrożenia, rozważając jakie środki bezpieczeństwa należy podjąć oraz mając powyższe elementy na uwadze, podjęcie wdrażania na szeroką skalę środków prewencji w postaci maksymalnie szerokiej promocji kultury fizycznej, jako elementu sprzyjającego zapobieganiu i zmniejszaniu konsekwencji chorób przewlekłych wydaje się jednym z bardziej logicznych rozwiązań. Obok niepodejmowania pochopnych decyzji o zamykaniu basenów i siłowni – co nie tylko spowoduje, że cała warta niebagatelne kwoty branża fitness ma szanse bezpowrotnie przestać istnieć – a to ważne dla rodzimej gospodarki i, może nawet bardziej – dla licznych osób w tej dziedzinie pracujących, drugim bardzo istotnym elementem jest potrzeba ochrony zdrowia naszych obywateli. Promocja kultury fizycznej jest czymś co powinno stać się jednym z priorytetów.

Drugim niemniej ważnym elementem, który należy bezwzględnie zacząć traktować poważnie, jest promocja zrównoważonej mobilności. Siedzący tryb życia to jeden z elementów, które powodują otyłość. Ludzie, którzy, ze względu na codzienny tryb życia, prawie nie chodzą ani nie używają rowerów, znacznie częściej odczuwają negatywne konsekwencje w postaci przyrostu wagi, bólu kręgosłupa, zwyrodnień układu ruchu, itd. Jednocześnie, o czym wszyscy przecież wiemy, otyłość jest czynnikiem przyczyniającym się do rozwoju wielu innych chorób. Dodatkowo w obecnej sytuacji zagrożenia liczniejsze ograniczanie przemieszczeń do dojść pieszych i dojazdów rowerem powoduje, że zmniejsza się liczba pasażerów transportu publicznego – zatem łatwiej uniknąć zarażenia. Jest to zatem rozsądna alternatywa dla potrzeby zwiększania taboru transportu publicznego. Oraz – przy zwiększonym ruchu pieszym i rowerowym – zmniejsza się liczba pojazdów indywidualnych na ulicach – zatem mamy do czynienia z mniejszym zanieczyszczeniem powietrza – a to również czynnik podwyższający ryzyko poważnych konsekwencji chorób górnych dróg oddechowych takich jak COVID 19.

Jednak aby móc poruszać się innymi niż własny samochód środkami transportu, w tym za pomocą własnych nóg i roweru, potrzebna jest infrastruktura. Niestety władze miast, poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami, niemal całkowicie zignorowały wezwania ruchów miejskich wystosowywane na początku epidemii o zwiększeniu udziału infrastruktury dla mobilności miękkiej w poszczególnych obszarach. Wydatki na te cele w ogólnych budżetach miast są znikome. Ta sytuacja powinna się zmienić. Być może należy odświeżyć naciski i wrócić do wezwań o potrzebę nowych dróg rowerowych i chodników – bo przykładowo plany przebudowy jednej z głównych arterii transportowych w mieście Łodzi kompletnie ignorują te bardzo ważne dla już nie tylko zdrowia kwestie.

ul. Zachodnia, Łódź – wizualizacja stanu projektowanego. Kompletnie zignorowano potrzeby pieszych i rowerzystów – brak infrastruktury rowerowej oraz wąskie chodniki. Brakuje również szpalerów zieleni, które mogłyby ograniczyć zanieczyszczenie powietrza oraz zmniejszyć poziomy hałasu w przylegających budynkach.

Jednocześnie, obok potrzeby miękkiej mobilności drugim tematem, który również nie jest traktowany z należytą powagą i sprowadza się do deklaracji w broszurach rozmaitego rodzaju, tudzież działań o charakterze PR, jest kwestia zieleni miejskiej. Obok licznych innych usług ekosystemu dostęp do zieleni w postaci parków i skwerów w pobliżu miejsca zamieszkania zapewnia możliwość rekreacji ruchowej. Co przyczynia się nie tylko do poprawy zdrowia fizycznego ale również ma szanse łagodzić negatywne konsekwencje dla zdrowia psychicznego. Te stwierdzenia nie są niczym nowym, jednak obecnie nabierają nowych znaczeń i znacznie większej wagi. Nie rozmawiamy już wyłącznie o dobrostanie i postrzeganej jakości życia – co może wpływać na np. wartość nieruchomości w pobliżu terenów zielonych – ale o możliwości zachowania kondycji fizycznej i psychicznej lokalnych społeczności w dobie pandemii. Może w końcu należy zacząć na te tematy rozmawiać poważnie.