This year was a nightmare. My Mum broke her pelvis, and along with her Parkinson’s disease, this has created a series of huge challenges in the life of the whole family. I have been trying to catch up with everything, including the post-ISUF2022 commitments. There are lots of reasons to not catch up.
By the way – ISUF 2022 was a great conference; nobody denies it. We- especially our Office at the Lodz University of Technology (I mean here, the office of the Institute of Architecture and Town Planning) – did substantial organisational work to put all this together. This was a massive challenge because organising a conference in two cities and involving three universities cannot be easy. Not to mention organising parallel online sessions – overnight. I still do not know why we have planned it in such a complicated way. The financing from the Ministry of Science and Education also increased the complexity and put additional bureaucratic endeavours on us.
Nevertheless, the congress was a success – it gathered over 300 scholars from all over the world. Around 150 delegates came to Lodz and Kraków in person – even if this was right after the outbreak of the war in Ukraine and directly after the pandemic. I have included some photographs below in case you have not attended this event (In this collection – credits go to Karolina Hanzl). We are still working on this topic – hopefully, the publications will finally be released. However, this is a series of surprises about how complex and difficult an editing process might be. We are also busy with the post-congress bureaucracy, which will continue until at least next April.
Which means I have less time for other things, including this blog. To the point that this is the first time I am writing about the ISUF2022 conference here. Even if it will be 2024 soon.
I am constantly promising myself not to work during the Christmas break this time (last year, there were ISUF2022 project accountancy issues right before Christmas Eve and some more after and in between holidays ) and to have time to rest and write at least occasionally. In the meantime, the pile of books to read has grown enormously. Similar to the number of items I should finish writing. Please keep your fingers crossed that it eventually comes to completion :-).
Tytułowa alternatywa z pozoru może wydawać się abstrakcyjna. Bo czemu stawiać w opozycji zabudowę wysokościową i zwartą (lub bogatą w przestrzenie zielone) strukturę miejską. Bardzo często jednak tak się dzieje, że zabudowa wysokościowa działając w sposób punktowy dostarcza użytkowników przestrzeni, generując przy okazji wyzwania w postaci choćby zacienienia czy zapotrzebowania na miejsca parkingowe w okolicy. O kłopotach w przypadku sytuacji takich jak ostatnia pandemia, czy spadki napięcia wobec wyzwań zmiany klimatu nie wspominając.
To jest zaledwie jeden możliwy punkt widzenia. Jeśli natomiast zmienimy nieco perspektywę i do kubatury, jakiej dostarcza zabudowa biurowa czy mieszkaniowa podejdziemy nieco inaczej jako do tworzywa budowania miasta (nie wznoszenia pojedynczych wież-pomników na wybranych posesjach), wtedy problem staje się przyczynkiem do rozwiązania lub nawet dosłownie jego częścią. Bo kubatura i użytkownicy przestrzeni są w mieście przecież nieodzowni. Szczególnie jeśli mamy do czynienia z miejscami takimi jak Plac Zawiszy w Warszawie, gdzie kubatury obecnie brakuje. I ma zaistnieć.
Kubatura jest potrzebna żeby rozwiązać podstawowe problemy tego miejsca, a jest ich niemało. Bardzo ruchliwe i źle na współczesne standardy zorganizowane rondo generuje problemy transportowe, jest niebezpieczne – częste wypadki – i jest zaprzeczeniem wygodnego dla pieszych miejsca, gdzie można przyjemnie poczekać na pociąg. O tym że nie ma nic wspólnego z tytułowym placem nie wspominając. Bliskość węzła (gordyjskiego) transportu kolejowego, który oferuje temu miejscu setki przechodniów generując olbrzymi ruch pieszy, który obsługuje kilka obdrapanych budek i pojedynczy sklep monopolowy na rogu alej Jerozolimskich i Towarowej. Brak wykorzystania potencjału wartościowych obiektów kolejowych – oba budynki dworców są niemal niewidoczne. Brak usług i brak na nie miejsca – bo brakuje ścian miejskiego wnętrza – przyczynia się do zaprzepaszczenia szansy na stworzenie przyjaznej przestrzeni placu. Brakuje też zieleni, a jej rachityczne elementy zlokalizowane są bez możliwości dojścia – pośrodku skrzyżowania. Kolejny problem to gigantyczna przerwa – plac jest jedynym połączeniem pomiędzy Wolą i Ochotą – aż się prosi żeby poszukać połączenia tych dwóch dzielnic poszerzając przejście. Te problemy, które mogą stać się wyzwaniami i w efekcie częścią rozwiązania można długo wymieniać…
I tutaj doszliśmy do sedna sprawy; po raz kolejny chciałabym pokazać studenckie pomysły przekształceń Placu Zawiszy w Warszawie – (tutaj pomysły wcześniejsze 2020/21). Prezentowane projekty powstały w ramach zajęć kursu mgr. Architecture for the Society of Knowledge na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej w ramach przedmiotu Urban Planning. Dużą pomocą w ramach pracy nad projektem okazał się przegląd w połowie semestru, w ramach którego krytykowali nas: Andries Gürse – szef firmy We Love the City z Rotterdamu, Prof. Mirko Guaralda z Queensland University of Technology w Brisbaine, Lia Maria Bezerra z firmy Broadway Malyan i Annika Lundkvist reprezentująca bardzo prężnie rozwijającą się sieć Global Walkability Correspondents Network. Bardzo dziękujemy!
Własne prace projektowe firm We Love the City – między innymi przekształcenia w rejonie stacji kolejowej Amstel w Amsterdamie (włacznie z przebudową samego dworca) oraz Broadway Malyan dotyczyły podobnych tematów i stały się dla młodych architektów inspiracją. Liczymy że nasze pomysły zainspirują i będą użyteczne dla Kolegów ze stołecznego Ratusza.
Serdecznie zapraszamy do oglądania.
Praca 1. Let’s meet at Zawiszy Square przez: Julia Gromny, Ewa Loos, Łukasz Rossa
Praca 2. Come and stay and Zawiszy Square: Enhancing Visitor Experience and Local Engagement for Sustainable Urban Development, przez: Barbara Koch, Siergii Protsan, Magdalena Kijewska
Pierwszy września jest dniem szczególnym. Zwłaszcza teraz kiedy za naszymi granicami toczy się wojna rocznica wybuchu II wojny światowej wywołuje zrozumiały niepokój. Ale jest też szczególny z innego całkiem powodu, stąd, pomimo że nawał zajęć i ten blog znów niestety bardziej przypomina nieregularnik niż blog, chciałabym o tym króciutko opowiedzieć. Otóż dzień dzisiejszy jest szczególny z racji Dnia Troski o Stworzenie. Tutaj z jednej strony na myśl przychodzi zachwyt nad pięknem przyrody, którą szczególnie podczas wakacji wszyscy podziwialiśmy. Nie ma chyba osoby, która nie zachwyciłaby się urodą wschodów Słońca nietkniętych ludzką ingerencją zakątków świata. Jeśli ktokolwiek nie wierzy to raz jeszcze wspomnienie z wakacji w moim ulubionym miejscu na kuli ziemskiej – każdy ma na pewno swoje własne miejsce, do którego wraca.
Powyższe zdjęcia pokazują mniej więcej ten sam fragment plaży nad Bałtykiem. Wszystkie zostały wykonane wczesnym rankiem, około 6:30-7:00 – zależnie od mojej determinacji danego dnia :-).
Z drugiej strony Światowy Dzień Modlitw o ochronę świata stworzonego ogłoszony przez Papieża Franciszka napawa nadzieją. Dzień ten otwiera specjalny okres w Kościele katolickim – Czas dla Stworzenia, który potrwa do 4 października. Papież Franciszek w Orędziu na ten dzień zachęca nas do zmiany naszych nawyków konsumpcyjnych, jednocześnie odnosząc się do ich konsekwencji dla środowiska.
Jest to tym bardziej ważne, że w przeszłości – i nie tylko w religii katolickiej – ale ogólniej w europejskiej kulturze – natura czy wartości przyroda były często utożsamiane jako coś nieogarnionego a zatem strasznego, jako zagrożenie. Przykładów tego podejścia można znaleźć mnóstwo, choćby piękny Psalm 91 w cudnym przekładzie Jana Kochanowskiego mówi że:
“Kto się w opiekę poda Panu swemu
A całym prawie sercem ufa Jemu,
Śmiele rzec może: “Mam obrońcę Boga,
Nie będzie u mnie straszna żadna trwoga.(…)
Będziesz po żmijach bezpiecznie gniewliwych
I po padalcach deptał niecierpliwych;
Na lwa srogiego bez obrazy wsiędziesz (…)”
wcześniej przedstawiając wizję łowczych kniei gdzie trzeba poszukać Boskiej Ochrony Pana. Katalog filmów grozy gdzie zagrożenie reprezentowane jest przez zwierzęta też jest przecież niemały – słynne Ptaki Alfreda Hitchocka – to tylko jeden z przykładów. Takie po trosze “zawłaszczenie” natury i środowiska przez “złe moce” pewnie jest po części źródłem rozmaitych stereotypów, które każą niektórym utożsamiać np. drzewa ze źródłem wszelkich nieszczęść – np. możliwością uszkodzenia auta podczas wiatru. Albo owady z możliwością niszczenia plonów – i przede wszystkim sięgać po środki, które w prosty sposób poszukują jak się przyrody pozbyć, zamiast nauczyć się z nią współżyć i ją akceptować oraz stwarzać jej warunki do przetrwania.
Zatem w tym szczególnym czasie warto byłoby sięgnąć po lekturę dokumentu Encykliki Papieskiej Laudato Si, który od 18 czerwca 2015 wskazuje nam Katolikom nieco inny niż wcześniej sposób podejścia do środowiska. Jednym z tematów, któremu poświęcony jest w tym dokumencie cały rozdział jest klimat. Papież Franciszek pisze:
“Klimat jako dobro wspólne
Klimat jest dobrem wspólnym, wszystkich i dla wszystkich. Na poziomie globalnym jest złożonym systemem, wpływającym w istotny sposób na ludzkie życie. Istnieje bardzo solidny konsensus naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z niepokojącym ociepleniem systemu klimatycznego. Temu globalnemu ociepleniu w minionych dekadach towarzyszy stały wzrost poziomu morza, a trudno go nie powiązać ze wzrostem ekstremalnych zjawisk pogodowych, pomijając fakt, iż nie można przypisać każdemu poszczególnemu zjawisku jakiejś jednej określonej naukowo przyczyny. Ludzkość wezwana jest do uświadomienia sobie konieczności zmiany stylu życia, produkcji i konsumpcji, by powstrzymać globalne ocieplenie albo przynajmniej wyeliminować przyczyny wynikające z działalności człowieka. To prawda, że istnieją inne czynniki (na przykład wulkanizm, zmiany orbity i osi Ziemi, cykl słoneczny), ale liczne badania naukowe wskazują, że większość globalnego ocieplenia ostatnich kilkudziesięciu lat zawdzięczamy wysokiemu stężeniu gazów cieplarnianych (dwutlenek węgla, metan, tlenki azotu i inne), emitowanych głównie z powodu działalności człowieka. Ich koncentracja w atmosferze stanowi przeszkodę, aby ciepło promieni słonecznych odbitych od ziemi rozproszyło się w przestrzeni. Zwiększa to szczególnie wzorzec rozwoju opartego na intensywnym wykorzystaniu paliw kopalnych, stanowiący centrum światowego systemu energetycznego. Swój wpływ miała również narastająca praktyka zmiany sposobu użytkowania gruntów, głównie wylesianie dla celów rolniczych.
Z kolei ocieplenie ma wpływ na cykl węglowy. Tworzy błędne koło, które dodatkowo pogarsza sytuację, wpływając na dostępność podstawowych zasobów, takich jak woda pitna, energia i produkcja rolna w strefach najcieplejszych, powodując zanik różnorodności biologicznej naszej planety. Topnienie lodów polarnych i lodowców na obszarach górskich grozi poważnym niebezpieczeństwem uwalniania się metanu, a rozkład zamrożonej materii organicznej może jeszcze bardziej wzmóc emisję dwutlenku węgla. Z kolei utrata lasów tropikalnych pogarsza sytuację, ponieważ przyczyniają się one do łagodzenia zmian klimatu. Zanieczyszczenie powodowane przez dwutlenek węgla zwiększa kwasowość oceanów i zagraża łańcuchowi pokarmowemu w środowisku morskim. Jeżeli aktualna tendencja utrzyma się, to obecny wiek może doświadczyć niesłychanych zmian klimatycznych i bezprecedensowego niszczenia ekosystemów, z poważnymi konsekwencjami dla nas wszystkich. Na przykład wzrost poziomu morza może stworzyć niezwykle poważne sytuacje, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jedna czwarta ludności świata mieszka nad morzem lub blisko niego, a większość megamiast jest zlokalizowana w strefach przybrzeżnych.
Zmiany klimatyczne są problemem globalnym, z poważnymi następstwami ekologicznymi, społecznymi, ekonomicznymi, politycznymi oraz dotyczącymi podziału dochodów, i stanowią jedno z największych wyzwań dla ludzkości. Najprawdopodobniej najpoważniejsze konsekwencje spadną w najbliższych dziesięcioleciach na kraje rozwijające się. Wielu ubogich mieszka na obszarach szczególnie dotkniętych zjawiskami związanymi z ociepleniem, a ich środki utrzymania zależą w dużym stopniu od zasobów naturalnych oraz tak zwanych usług ekosystemowych, takich jak rolnictwo, rybołówstwo i zasoby leśne. Nie dysponują innymi możliwościami utrzymania się ani innymi zasobami, pozwalającymi im na dostosowanie się do skutków zmian klimatu czy stawienie czoła sytuacjom katastrofalnym. Mają też niewielki dostęp do opieki socjalnej. Na przykład zmiany klimatyczne powodują migracje zwierząt i roślin, które nie zawsze mogą się zaadaptować, a to z kolei wpływa na zasoby osób najbiedniejszych, które są również zmuszone do migracji z wielką niepewnością co do przyszłości swego życia i życia ich dzieci. Tragiczne jest zwiększenie liczby migrantów uciekających od biedy spowodowanej degradacją środowiska, którzy w konwencjach międzynarodowych nie są uznawani za uchodźców. Noszą oni ciężar swego życia, pozostawieni samym sobie, bez jakichkolwiek norm dotyczących ochrony. Niestety istnieje powszechna obojętność wobec tych tragedii, jakie dzieją się w różnych częściach świata. Brak reakcji wobec tych dramatów naszych braci i sióstr jest oznaką utraty owego poczucia odpowiedzialności za naszych bliźnich, na której opiera się każde społeczeństwo obywatelskie.
Wielu z tych, którzy mają więcej środków oraz władzy gospodarczej i politycznej, zdaje się koncentrować głównie na maskowaniu problemów lub ukrywaniu objawów, starając się jedynie o ograniczenie negatywnych skutków zmian klimatycznych. Wiele jednak symptomów wskazuje, że skutki te mogą być coraz gorsze, jeśli będziemy kontynuować aktualne modele produkcji i konsumpcji. Dlatego pilne i konieczne stało się prowadzenie takiej polityki, aby w nadchodzących latach emisja dwutlenku węgla i innych gazów zanieczyszczających została drastycznie zmniejszona, zastępując na przykład paliwa kopalne i rozwijając odnawialne źródła energii. W świecie istnieje niewielki poziom dostępu do czystej i odnawialnej energii. Trzeba jeszcze rozwijać odpowiednie technologie gromadzenia energii. Niemniej w niektórych krajach osiągnięto postęp, który zaczyna być znaczący, choć nie jest on jeszcze wystarczająco zaawansowany. Zostały również poczynione inwestycje na rzecz technologii produkcji i transportu, zwiększające ich energooszczędność, a także sposobów budowania czy restrukturyzacji budynków, które przyczyniają się do zmniejszenia zużycia energii oraz surowców. Ale tym dobrym praktykom daleko do powszechności.”
Cytuję ten Rozdział w całości – bo wiem, że nie wszyscy do tego tekstu sięgną kiedy będzie on wymagał wyboru dodatkowego linku źródłowego. A jest ważny. Relacja pomiędzy osobistymi i zbiorowymi decyzjami odnośnie wyboru takiego trybu życia, który skutkuje możliwością zmniejszenia emisji dwutlenku węgla a ich konsekwencjami staje się w tym kontekście zagadnieniem moralnym. Decyzje osób zgromadzonych w Kościele przestają być wyłącznie kwestią osobistych preferencji. Już nie możemy powiedzieć, że ok, jesteśmy Katolikami ale wpływ ludzi na zmiany klimatu to już nas nie interesuje. Szczególnie w kontekście tegorocznego Hasła Czasu dla Stworzenia, które odnosi się do zachowań konsumenckich – czyli np. wyboru środka transportu dla naszych codziennych przemieszczeń – może należałoby poświęcić tej sprawie choć chwilkę refleksji. Po to żeby nasze ulubione miejsca i krajobrazy miały szanse cieszyć nas i nasze dzieci przez kolejne dziesięciolecia albo stulecia. I tak – wiem, że ten post nie jest odkrywczy ani nie wnosi nic o czym zapewne większość z Was słyszała. Trochę jest ważny dla mnie bo jest pewnego rodzaju deklaracją intencji, manifestem (zresztą wygląda jak manifest, wielokrotnie krytykuję np. studentów za pisanie oczywistości bez podawania szczegółów – nikomu nie chce się tego czytać). No tak ale skoro taki oczywisty – czemu jednak tego nie zauważamy?
Tyle się mówi o potrzebie uniezależnienia się od importu paliw kopalnych. Ostatnio temat stał się bardzo palący w kontekście wojny za naszą wschodnią granicą. Tak bardzo wszyscy boimy się o nasze bezpieczeństwo, angażujemy w pomoc uchodźcom, poświęcamy nasz czas, zasoby, staramy się, robimy co możemy. Jest to godne podziwu. I nie wolno nam tych starań trywializować.
Ale jednocześnie, jadąc codziennie rano do pracy wciąż widzę te sznury stojących w korkach aut. W niemal każdym pojeździe siedzi pojedynczy kierowca, czasem zdarzają się dzieci, niekiedy rodzina. Oczywiście w wielu przypadkach korzystanie z indywidualnego transportu jest wymuszone koniecznością przewozu towarów, dystansem, itd. I nie próbuję tutaj nawet tego negować. Jednocześnie jednak jestem przekonana, że jakiś – wcale niemały – odsetek tych podróży mógłby być realizowany inaczej. Bardzo wiele osób pokonuje odległości poniżej 5-, maksymalnie 7 km i swobodnie mogłyby swój zużywający importowaną z Rosji benzynę pojazd czasowo chociaż zastąpić rowerem. Taki konsumencki protest – mała cegiełka do dużego budynku służącego obronie nas wszystkich.
Import paliw kopalnych, batalia o surowce i terytoria – to zawsze były przyczyny wojen. Dzięki w ten sposób pozyskiwanym środkom armia rosyjska ma przecież środki na zakup broni. Czy na opłacenie najemnych żołnierzy z Syrii, którzy ostatnio zostali zaproszeni aby bić się na Ukrainie. Wszyscy o tym wiemy. I co? Wszyscy też wiemy że rosnące ceny benzyny przekładają się na wzrost cen absolutnie na wszystko. I napędzają szalejącą już przecież inflację. Dojeżdżając pojedynczo rano do pracy na niewielkie dystanse dokładamy się do tej spirali wzrostu. Oszczędność i wstrzemięźliwość są tutaj jedynym lekarstwem. Jak chcemy coś zastopować to przecież zazwyczaj zużywamy mniej. To może zrób wreszcie coś.
Ten moment w roku sprzyja podejmowaniu noworocznych postanowień. Wiele osób, może trochę na fali Świątecznych jeszcze i noworocznych życzeń, postanawia w tym czasie bardziej dbać o zdrowie. Chcemy więcej się ruszać, więcej spacerować, spędzać więcej czasu z Rodziną i bliskimi znajomymi, niekoniecznie tyle pracować, mniej jeść lub też odżywiać się zdrowiej i racjonalniej. I tak dalej, te listy bywają dość długie i zazwyczaj rozbudowane. Zastanawia na ile w ramach tego myślenia koncentrujemy się wyłącznie na celach jednostkowych, stosunkowo łatwych do osiągnięcia i wpisujących się w istniejące mody i stereotypy. A na ile rozważamy nasze bezpieczeństwo jako społeczności, na ile konsekwencje podejmowanych decyzji i działań są przedmiotem naszej troski o choćby właśnie zdrowie. Innymi słowy – powtarzając utarte formuły – na ile rozumiemy co rzeczywiście się za nimi kryje.
Do tego rodzaju myślenia zainspirował mnie post jednego ze Znajomych w mediach społecznościowych, który zastanawia się nad tym, że przecież wszyscy życzymy sobie na Święta i Nowy Rok zdrowia, a tymczasem – nie dbając o jakość powietrza, którym oddychamy – szanse na to zdrowie w dużej mierze zaprzepaszczamy. No bo spójrzmy na obrazek poniżej:
Tak, dla oszczędności oraz braku innych możliwości wiele osób wykorzystuje dla ogrzewania paliwa stałe i ta sytuacja powtarza się co roku zimą. Możemy rozłożyć ręce i pokiwać w zadumie głowami nad bezradnością osób starszych, wykluczonych, nad niemożnością polityków – z każdej możliwej opcji. Nad tym, że się nie da i że to nie jest nasz osobisty wybór przecież. Nawet jeśli mieszkamy w małych miejscowościach lub na przedmieściach, sami się tam przeprowadziliśmy i używamy do ogrzewania tzw. ekogroszek. Bo najtaniej wychodzi. Takie dość powszechnie akceptowane, ale jednocześnie też nie wywołujące u większości z nas chęci działania wnioski łatwo wysnuć patrząc na mapę, na której nasz kraj wyróżnia się jako czerwony obszar zagrożenia.
Ciekawe jest też przybliżenie tej mapy. Jako łodzianka z największym zainteresowaniem obserwuję moje miasto i jego najbliższe okolice. I tutaj, znów ze sporym zainteresowaniem, dostrzegłam dziś rano pewną prawidłowość. Otóż kolor czerwony na poniższym obrazku pojawiał się jedynie miejscowo – w rejonach gdzie bezpośrednio po Świętach miał szansę zaistnieć ruch kołowy – wzdłuż dróg, w tym wzdłuż autostrady, gdzie mało kto mieszka i pali w domach węglem, i w okolicach Rzgowa i centrum handlowego Ptak w Tuszynie. W samej Łodzi zanieczyszczenie było mniejsze, pomimo dość niskiej i zdecydowanie ujemnej temperatury. Przypomnijmy, że mamy ferie – zatem nie ma potrzeby wozić dzieci do szkół. Mało kto też jeszcze dzisiaj dojeżdżał do miejsca pracy. I rzeczywiście ruch na ulicach był minimalny.
Żródło – aplikacja Airly
Tak jakby jednak teza o tym, że trujemy się bo biednych i starszych nie stać na przyłączenie do sieci c.o.. I samorząd niewydolny i nie jest w stanie nic poradzić ani skontrolować. Tak jakby te tezy nie odpowiadały za całość obecnego, tak istotnie bardzo złego stanu powietrza. Jak widać druga składowa – zanieczyszczenie komunikacyjne, wynikające ze spalania benzyny, gazu, ropy w silnikach aut – wcale nie jest mniej ważna. I tak oczywiście znów znajdziemy tutaj miejsce na działania polityków. Bo zarówno w obszarze ogrzewania jak i rozwijania transportu publicznego jest bardzo wiele do zrobienia. I tak wiem że mamy program gdzie można ubiegać się o dofinansowanie na wymianę kopciuchów – linkuję gdyby ktoś jeszcze przypadkiem nie wiedział. Ale to trochę skomplikowane – dla osób biedniejszych, nie dysponujących komputerem może się okazać za trudne. Ale jednocześnie jest też, jak się okazuje, niemało przestrzeni dla decyzji osobistych, owych słynnych noworocznych postanowień, które należałoby podjąć aby poprawić zdrowie własne i najbliższych. Przy okazji nie szkodząc innym, tym którzy współużytkują wraz z nami tę samą przestrzeń.
Trochę te pobożne życzenia ZDROWIA, które sobie na Święta składamy wydają się w tym kontekście hipokryzją. Albo zabawą w strusia i chowaniem głowy w piasek. Taki jeszcze jeden temat z kategorii Don’t look up. Zatem życząc nam wszystkim zdrowia i rozważając noworoczne postanowienia może zastanówmy się jeszcze jak o podstawowe dobro jakie jest nam dla tego zdrowia potrzebne zadbać. Jak spowodować aby nasze własne zachowania, to co sami codziennie robimy powodowały, że powietrze którym oddychamy było czyste. Czego sobie oraz nam wszystkim życzę na nadchodzący Nowy Rok.
PS. O śladzie węglowym nawet nie śmiem wspominać. Tutaj ta ścieżka myślenia czy też ciąg przyczynowo-skutkowy też nie jest jakaś bardzo skomplikowana. I też chodzi o nasze ZDROWIE i BEZPIECZEŃSTWO nas wszystkich.
Rozwój praktyk, które niektórzy utożsamiają z ruchem New Age, narastających od lat 60-tych ubiegłego stulecia i czerpiących z różnych i dość swobodnie dobranych kultur, najczęściej Wschodu, jest wyrazem wzrastającej potrzeby duchowości we współczesnym świecie. Wobec z jednej strony globalizacji i komercjalizacji naszego bezpośredniego otoczenia, w którym religia i własne rodzime tradycje ulegają spłyceniu, służąc promocji towarów – przy czym najbardziej dotyczy to tradycji chrześcijańskiej – ale nie tylko, bo zjawisko jest ogólnoświatowe. Wobec kryzysu Kościoła katolickiego, który przestaje być ostoją i głównym wzorcem. Masy ludzi poszukują wartości duchowych gdzie indziej.
Wobec wyzwań otaczającego nas świata, gdzie technologia, która sami tworzymy, produkty, które skrzętnie gromadzimy, nie służą zaspokojeniu rzeczywistych potrzeb ale np. budowaniu własnego wizerunku (porównaj krytyka tegoż – Guy Debord i sytuacjoniści). Oraz często wywołują skutki uboczne, które ostatecznie nie służą ludziom, ale w dłuższej perspektywie im szkodzą (porównaj – prace E.T. Hall, o tzw. rozszerzeniach). Świata, w którym trudno jest wybrać i eklektyzm bodźców oraz brak mechanizmów oceny powoduje, że posiłkujemy się opiniami. Rzeczywistości, w której nauka i rzetelne badania niekiedy poszukując za wszelką cenę współpracy z otoczeniem zewnętrznym służą udowadnianiu tez pozwalających na rozwój konkretnych produktów. Co, wobec coraz bardziej rosnącej roli racjonalności komunikacyjnej (porównaj J. Habermas), która zastępuje niekiedy myślenie bazujące na dowodach niekiedy wywołuje postawy kompletnie dziwne i niegdyś trudne do wyobrażenia. Wobec tempa życia, trudności związanych z kryzysem i epidemią, wobec zagrożeń, z którymi nie umiemy sobie radzić – wszystko to razem staje się coraz silniejszym bodźcem do poszukiwań strefy duchowej.
Niepokoi eklektyzm rosnącego ruchu, czerpanie z rozmaitości kultur jednocześnie nie pozwala na prawdziwe zgłębienie żadnej z nich. Kultura przecież, zgodnie ze znaną powszechnie teorią góry lodowej, jest znacznie bardziej złożonym zjawiskiem niż to co widać, niż przynależne do niej elementy sfery materialnej. Samo przebranie nie powoduje że stajemy się kimś innym. Przywoływanie imion ważnych dla różnych systemów wartości bez zrozumienia tychże systemów, z jednej strony może wydawać się płytkie i nawet śmieszne. Z drugiej jednak, jak to z imionami bywa, może przenieść nas do świata niczym z powieści Gaimana o amerykańskich bogach.
Poznanie obcej kultury, jej systemu wartości, wpisanego w konkretne hierarchie społeczne, rytuały, filozofię, wierzenia nie jest rzeczą łatwą i wymaga czasu. Poznanie i głębokie zanurzenie w wielu kulturach jednocześnie zdaje się całkowicie niewykonalne. Konsumpcja jedynie wytworów materialnych jest oczywiście ciekawa, ale przypomina wizytę w Muzeum albo wycieczkę na egzotyczną wyspę. Tak naprawdę niewiele się różni od zglobalizowanego spożywania wytworów niektórych sieci oferujących produkty typu fast-food. Patrząc na całość z tej strony, podczas gdy niektóre elementy pozostają pozytywne. I dzięki czerpaniu z dorobku cywilizacji Wschodu w sferze np. zdrowia czy ochrony przyrody – służą nam jako ludziom. W sferze duchowości może się nagle okazać, że odnajdziemy paradoksalnie pustkę. Czy też odnajdziemy brak zdefiniowanych i ustalonych procedur odróżniania tego co dobre i co złe lub innymi słowy norm postępowania. I jednocześnie przestaniemy być sobą – odrzucając nasze dotychczasowe przekonania i wartości. Eklektyzm nie służy zrozumieniu i zgłębieniu, może jednocześnie stać się zaprzeczeniem elementów składowych, jeśli te zakładają wyłączność – co dotyczy przecież wszystkich religii monoteistycznych. Tak naprawdę niemożliwym jest zaspokojenie w ten sposób potrzeby duchowości, lub też może to prowadzić na przysłowiowe manowce.
Protest mieszkańców Wzniesień Łódzkich – chcą się odłączyć od Łodzi – czytamy tego rodzaju tytuły w codzienniku łódzkim. I się dziwimy. Jak to? Przecież od dawna wiadomo jaką politykę przestrzenną przyjęło miasto. Jest ona zapisana od kilku dobrych lat w Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego. Dokument ten jest jak najbardziej jawny, był przedmiotem konsultacji, można sobie do niego zajrzeć. Mało tego – dokument zebrał liczne nagrody. Fakt, że w ślad za tymże dokumentem nie poszła odpowiednia akcja edukacyjna jakie są jego główne założenia może nieco zastanawiać, ale wszak mamy teraz społeczeństwo światłe, informacyjne – zatem być może edukacja nie jest konieczna. Osobiście uważam jednak, że powinna być prowadzona i to na szeroką skalę. Najlepiej poczynając od szkoły podstawowej. I obejmując nie tylko dzieci ale ich rodziców i to od dobrych kilku lat. Wedy ilość naszych problemów teraz byłaby znacznie mniejsza… Taka edukacja przynależy do repertuaru działań partycypacyjnych w ramach fazy przygotowania do rozpoczęcia projektu. Służy niwelowaniu konfliktu – no bo skoro wszyscy rozumieją po co to nie ma się o co kłócić.
Mimo wszystko jednak dlaczego? Dlaczego na prywatnych działkach należących do łodzian w granicach Wzniesień Łódzkich nie powinno się budować? Po pierwsze ze względów przyrodniczo-krajobrazowych – bo jest to teren o wysokich walorach i każdy budynek przyczyni się do ich umniejszenia.
Dlaczego jeszcze? Ano z tej prostej przyczyny, że liczba ludności Łodzi i regionu maleje. To miasto się kurczy. Nie ma zatem potrzeby zajmować wciąż nowych terenów skoro tyle terenów jest już zajętych. Trzeba restrukturyzować to co już zajęte zostało. A skoro ludzi niewiele (robotników mało) to i do uprawy winnicy już isniejącej ich kierować należy. Nie jesteśmy wszak ludem koczowniczym, nieprawdaż?
Podstawowa definicja planowania przestrzennego mówi że jest to zestaw instrumentów ograniczających prawo dowolnego dysponowania prywatną własnością w imię interesu publicznego. O jakim interesie publicznym tutaj mówimy? I może nie jest on wyłącznie publiczny ten interes?
Po pierwsze wspomniana już powyżej możliwość rehabilitacji terenów już zajętych. Nie jesteśmy przecież ludem koczowniczym, można to powtarzać w nieskończoność.
Po drugie ochrona ograniczonych zasobów przyrodniczych – bo musimy przecież czymś oddychać. Jeśli zabudujemy wszysko, wytniemy każde drzewo i każdy krzew – proszę sobie samemu dopowiedzieć.
Po trzecie musimy coś jeść i gdzieś wypoczywać – tereny zielone w granicach miast to rezerwa terenów pod uprawy i terenów rekreacyjnych.
Ale to nie wszystko. I tutaj pojawia się cały katalog negatywnych konsekwencji rozlewania się zabudowy miejskiej. Od koniecznego przywiązania do auta – ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla samych kierowców. Te bolące kręgosłupy, otyłość, nerki, cukrzyce, itd. Oraz dla ich rodzin – patrz wyżej – plus dodatkowo izolacja społeczna dzieci i młodzieży oraz tych wszyskich, którzy auta nie prowadzą a są skazani na życie na odludziu. Po zanieczyszczenie powietrza w centrach miast – gdzie mieszkańcy suburbiów muszą dojechać do pracy i szkoły. Po odwieczny problem korków ulicznych i braku miejsca do parkowania, rozjeżdżone trawniki, itd, itp.
To są konsekwencje zdrowotne i może też estetyczne. Konsekwencje przyrodnicze idą dalej i obejmują obniżenie lustra wody, zanik bioróżnorodności, zmiany w możliwości regeneracji ekosystemów, przekształcenia gleb. Skutki można mnożyć niemal w nieskończoność. Każdy z nich to konkretny koszt, wydatek dla budżetu miasta.
Zatem ta wojenka toczy się o możliwość wzięcia kredytu pod zastaw terenu oznaczonego jako budowlany. No bo przecież nikt się tam nie zbuduje ani terenu nie kupi – bo miasto się wyludnia. A jeśli nawet to będą to rzadkie luźno rozrzucone posesje, bardzo negatywnie wpływające na wartość krajobrazu.
Po drugiej stronie naszej sceny – i budżetu – mamy koszty jakie poniesiemy my wszyscy. Dając w zamian nasz czas – bo korki będą jeszcze większe. Nasze zdrowie – bo smog się zagęści i będzie mniej drzew i terenów zielonych. Nasze bezpieczeństwo – bo każdy spalony litr benzyny to więcej CO2. I nasilające się zmiany klimatu. Znów można by długo wymieniać. Ten rachunek zysków i strat powinien być przedmiotem debaty publicznej już dawno – w momencie przyjmowania obowiązującego studium. I był – szkoda jedynie że ograniczył się do wąskiego grona ówczesnych Radnych. Konflikt jest w znacznej mierze efektem braku takiej dyskusji. Ale nadal edukacja w tej materii jest potrzebna. By partykularyzmy nie przeważyły nad dobrem publicznym nas wszystkich.
In the 21st century a city wall—in some form—will be as valuable an asset as a city wall—in some form—was in the 13… twitter.com/i/web/status/1…— Wrath Of Gnon (@wrathofgnon) September 21, 2019
Taka zdałoby się oczywista rzecz jaką jest skala proponowanych rozwiązań urbanistycznych, albo używając innych słów – ich zasięg oraz kompleksowość. Niby wszyscy rozumiemy, że jeśli coś jest niewielkie to oddziaływanie tego czegoś będzie proporcjonalnie ograniczone. Ale tylko w teorii…
Jednocześnie, co ciekawe, te bardzo niewielkie działania dobrze wychodzą na zdjęciach. Zatem doskonale nadają się aby o nich pisać, fotografować i publikować nieproporcjonalnie długie komunikaty w gazetach i opowiadać w mediach. Ich dodatkową zaletą (albo patrząc z punktu widzenia efektywności – wadą) jest to że zazwyczaj niewiele kosztują. Może się zdarzyć, że udaje się je zrealizować w ramach miejskiego budżetu partycypacyjnego. Wtedy mamy od razu dwie pieczenie na jednym przysłowiowym ogniu.
Kłopot z rozwiązaniami o niewielkiej skali jest taki, że pomimo chwilowego łatania drobnych problemów, niekiedy innowacyjnych rozwiązań i niejednokrotnie walorów wizerunkowych (i politycznych) zazwyczaj nie są one wystarczające aby rozwiązać rzeczywiste problemy.
Rzecz dotyczy dowolnego obszaru funkcjonowania miasta. Szczególnie wyraźnie można ten problem opisać wykorzystując w tym celu przykład Łodzi. Weźmy np. taki problem jak zalewanie ulic podczas (trochę bardziej) ulewnego deszczu – o czym coraz częściej czytamy w gazetach, np. dzisiaj. Aby rozwiązania retencji były skuteczne nie wystarczy, że dotyczyć będą jednego placu – nawet najważniejszego w mieście, czy jednego skweru – szczególnie jeśli ten ostatni ma mieć powierzchnię 70m2. Szczególnie jeśli nieopodal mamy znacznie rozleglejsze niedawne inwestycje drogowe, które spowodowały uszczelnienie rozległych terenów – patrz obrazek poniżej. I dla których to terenów zarówno obecnie obowiązujące jak i opracowywane plany miejscowe przewidują niemal zerowe współczynniki powierzchni biologicznie czynnej.
Widok ze skrzyżowania Alei Rodziny Grohmanów i ulicy Wierzbowej w kierunku Wschodnim, fragment tzw. Nowego Centrum Łodzi
Podczas gdy cieszą nasadzenia zieleni (nawet kwiatów) w niektórych śródmiejskich ulicach (lub w ich fragmentach – tych bliżej Piotrkowskiej), równolegle prowadzone remonty ulic (głównych arterii) o bardzo zachowawczym/odtworzeniowym charakterze kompletnie nie rozwiązują żadnych problemów, a w zestawieniu z nasilającą się zmianą klimatu wręcz je generują – patrz niedawny remont Zachodniej, o którym tu była mowa.
Ta sama zieleń, oraz tereny przepuszczalne, o których mowa powyżej, pełni też rolę mitygującą wobec miejskiej wyspy ciepła. Wszyscy doskonale wiemy że pojedynczy krzaczek tutaj wiosny nie uczyni i potrzebny jest większy teren zielony aby było nam podczas upału chłodniej. Jeśli ktoś nie wie o czym mówię proponuję spacerek po jednej z najnowszych łódzkich alei – Rodziny Poznańskich, Grohmanów lub Scheiblerów w słoneczne letnie popołudnie. Uroków tej patelni nic chyba nie będzie w stanie złagodzić – nawet nazwa.
Innym podobnym zagadnieniem jest skala lub zasięg/kompleksowość rozwiązań rowerowych. I tak tu i ówdzie pojawia się fragmencik rowerowej ścieżki, aby przy kolejnym skrzyżowaniu zniknąć bezpowrotnie. Jednym z ciekawszych takich odkryć niedawno jest ten w ulicy Andrzeja Struga, pomiędzy ulicą Skłodowskiej-Curie i Wólczańską. Rowerzysta zbliżając się do Wólczańskiej zaczyna rozważać teleportację – porównaj video przez Rowerowa Łódź, poniżej. Niewątpliwie jest to sposób poruszania się dla osób kreatywnych.
Niektóre takie fragmenty wpisują się poetykę zjawiska protezy, do tej grupy należy fragmencik ścieżki wzdłuż Uniwersyteckiej – od ulicy Kamińskiego do ulicy Jaracza. Liczy to coś niewiele ponad 50 m, wprowadzając konfuzję. Na końcu znajdujemy zjazd na jednię pod rozpędzone auta w ul. Uniwersyteckiej. Można tak wymieniać w nieskończoność. Tymczasem podobnie jak poprzednio istota problemu jest identyczna – kwestią jest skala, zasięg i kompleksowość rozwiązań. Aby system mobilności rowerowej mógł poprawnie funkcjonować powinien być zaprojektowany w sposób ciągły i całościowy.
Dla zauważenia zjawiska – jeśliby ktoś jeszcze potrzebował dodatkowych wyjaśnień – wystarczy popatrzeć na miejski budżet. Ciekawi jedynie dlaczego te pozycje, które zajmują tam miejsce śladowe są jednocześnie najczęściej wykorzystywane jako tło do fotografii przez lokalnych notabli. Zaś te, które są bardzo kosztowne, wykorzystywane nie bywają.
This summer semester, a group of students from the Faculty of Architecture, Warsaw University of Technology, Architecture for the Society of Knowledge MArch Course continued the work on Zawiszy Square. The project is being done in collaboration with the Warsaw Municipal Planning Office. It covered the area of the local plan of urban development enlarged to cover the direct surroundings of Zawiszy Square. The future multimodal transportation node presents multiple challenges, which we were looking to solve.
Below, you might find the links to the students presentations. All the project materials are included in the projects’ websites. They contain the final panels and the materials showcasing the project process and evidence justifying the decisions. I also share the final presentations below.
During our course we were greatly supported by our Colleagues. For the Midterm Review of the project, we were happy to welcome renowned designers representing three international firms: Jason Hilgefort from Land+Civilization Composition Hong Kong, Andries Geerse and Larissa Guschl from WeLovetheCity Rotterdam and Lia Maria Bezerra from Broadway Malyan, Warsaw division. We are also honoured to listen to the feedback of Wanda Stolarska, Vice Director BAIPP, and Ewa Tołwińska, Head of the Department of Development Warsaw. This was a great lesson which we all enjoyed.
It has been a while since I shared anything here. Busy with switching to online education, which is indeed absorbing. In here, I feel grateful to the fantastic tutors of the Masters of Didactics course from the University of Groningen, which I had managed to finish right before the start of the pandemic. It was helpful, indeed. I share some of the results during the session organised by Prof. Alessandro Camiz on various forms of remote education in Architecture.
Recently, however, most of the Colleagues proudly share their students’ works and achievements. I think that we might have something to show in this domain too. This would be the first of the posts in this series as the exam session is approaching. During the lecture Introduction to Urban Design done for the students of the 3rd semester of the Bachelor Course in Architecture at the Lodz University of Technology, we have got the tradition to read and afterwards share the chapters from the famous book by Jane Jacobs The Death and Life of Great American Cities. Book-reading is something which students should get used to after all, shouldn’t they?
I would like to proudly present two of these podcasts, which I do like and which made all us laugh and enjoy. They discuss two topics: Some myths about diversity and The need for small blocks. All the students in this group were committed and involved, but these two podcasts are real fun. Please enjoy.
Some myths about diversity proudly presented by Jakub Kowalczyk and Jakub Hunt
The need for small blocks presented by Dominik Bralewski i Michał Szczepanek