Rewitalizacja po łódzku (ludzku)

Nieustanny temat śmichów i chichów, wymieniony w tytule, nadal pozostaje źródłem niczym niehamowanej radości, tyleż powściągliwej co rozpaczliwej trochę. Otóż właśnie Urząd Miasta Łodzi rozpoczął, a Gazeta Wyborcza dumnie doniosła o tychże działaniach, akcję mającą na celu doprowadzenie do normalności jeśli chodzi o regulowanie czynszów z mieszkań pozostających własnością miejską. Pozostawiając na boku sposób informowania przez rzeczoną lokalną prasę o tychże działaniach, zakres generalizacji oraz zgodność ze stanem faktycznym, zdrowym rozsądkiem, etc, same działania i sposób ich prowadzenia też budzą rozmaite wątpliwości. Zacznę może od punktu numer jeden, otóż jak czytamy na łamach GW “Wszyscy mieszkający na wytypowanym obszarze, czyli najprawdopodobniej w strefie wielkomiejskiej, będą musieli zostać objęci pomocą.” – dość interesujące twierdzenie, jako że stan własności kamienic w rzeczonym obszarze bywa różny, niektóre są prywatne, są tam wspólnoty mieszkanione, a także mieszkania spółdzielcze, i pisanie, że odnosi się to do wszystkich jest bzdurą. O czym wiemy, aczkolwiek skoro lokalna prasa tak pisze, to wraz ze znajomymi już prawie wystartowaliśmy z Klubem Menela.

A teraz troszkę poważniej: nie tak dawno, podczas Kongresu ISOCARP w Amsterdamie i Rotterdamie miałam okazję przeprowadzić szereg rozmów. Jedna z nich szczególnie utkwiła w mojej pamięci. Otóż właściciel firmy, o bardzo ładnej nazwie WeLovetheCity zajmującej się na co dzień przekształceniami terenów miejskich z udziałem mieszkańców, zapytany o stosowane metody, odpowiedział mi w sposób bardzo prosty i jednoznaczny – “No jak to? Ja po prostu wszystkich znam”. W mojej ocenie ta odpowiedź, którą nota bene znałam już wcześniej, sama się takim podejściem zachwycałam we wcześniej wygłoszonym referacie o łódzkim Księżym Młynie, oddaje istotę tego co winno być tutaj zrealizowane.

Teraz, wracając do naszego łódzkiego Śródmieścia, i tego co mi się znów w propozycjach Magistratu nie podoba. Otóż, zamiast wymyślać metody, które pozwolą poradzić sobie z eksmisją niepłacących czynszu mieszkańców. Przy czym, żeby była jasność, wcale nie uważam że niepłacenie czynszu jest dobre. Wręcz przeciwnie, ja płacę inni też płacić powinni. Zamiast wymyślać metody, należy udać się w teren i zacząc rozpoznawać indywidualne sytuacje. Nie wystarczy wysłać tam pracowników MOPS, którzy z racji nadmiaru petentów mają za dużo pracy i nie są w stanie wszystkiego należycie ogarnąć. Trzeba dostrzec jak się sprawy mają i podejść do każdego przypadku indywidualnie. Do dyspozycji są konkretne narzędzia, i nad tymi owszem należy popracować. Ale to nie zmienia faktu że z każdą z osób trzeba przeprowadzić rozmowę. Nie przy pomocy pism. Ludzie muszą mieć okazję dowiedzieć się o swoich prawach. Zatroszczyć się o siebie. Rozpoznać sytuację. Zamiast straszyć lepiej powiedzieć jakie są możliwości. Niekoniecznie od razu i niekoniecznie indywidualnie. Budowanie zaufania nie polega na stosowaniu administracyjnych formułek i metod. A zaufanie jest tu rzeczą kluczową. Trzeba stworzyc łatwo dostępną możliwość dowiedzenia się, regularnie czynny punkt informacyjny w pobliżu, trzeba zaprosić na spotkanie, niekiedy po prostu odwiedzić. Skoro Ksiądz może chodzić raz w roku po kolędzie, to dlaczego pracownik Urzędu nie może? Skoro administracja może odczytywać regularnie stany liczników, to dlaczego nie może zebrać informacji, kto gdzie mieszka i dopasować sposób działania do zainteresowanych osób?

Trzeba też sobie uświadomić, że bieda nie powinna być postrzegana jako coś pejoratywnego. W naszej kulturze nie ma rozróżnienia między ubóstwem i biedą, żadne nie jest zaletą ani nie jest też niczyją wadą. To w ogóle nie są cechy ludzi, tylko stany, przejściowe w charakterze. Zaletą jest na pewno wstrzemięźliwość. Wadą jest lenistwo, może być brak zaradności. Alkoholizm jest definiowany jako choroba. Gromadzenie dóbr nie jest postrzegane jako złe ale powinno służyć celom, przede wszystkim tym dobrym dla społeczności. Biorąc to wszystko pod uwagę – przykro mi to stwierdzić, szanowni urzędnicy, trzeba wybrać się w teren, a nie stygmatyzować ludzi – bo wymyślanie metod właściwych dla grup może być jednoznaczne z przyklejaniem nie zawsze prawdziwych etykietek. Nie o to tu chodzi, nie na tym polega pomoc.

Jeszcze pozostaje jedna sprawa, z przykrością dowiaduję się, że wciąż brakuje funduszy na Świetlice Środowiskowe i to pomimo gigantycznych pieniędzy obiecanych na rewitalizację. Nie ma pieniędzy ani dla placówek prowadzonych przez Kościół ani dla tych w które chcą się zaangażować lokalne NGO. Jeżeli pomoc dzieciom, kształtowanie właściwych postaw u najmłodszych, pomoc w wychodzeniu z ubóstwa i integracja z innymi grupami nie jest priorytetem rewitalizacji w Łodzi, to najmocniej przepraszam, co nim jest?