Niezmiernie się ucieszyłam. Na tyle, że zmotywowało mnie to do powrotu do pisania. Otóż łódzki Urząd Miasta postanowił chronić doliny rzeczne przed zabudową. Póki co dotyczyć to ma doliny rzeki Sokołówki (gdzie przyjęto wczoraj plan miejscowy), na temat której dyskusje trwają od lat (i większość obiektów które mogły tam zaistnieć już zapewne powstała – wybaczcie mi proszę tę odrobinę sarkazmu). Ale wciąż, niezależnie od wszelkich ale, ta radosna narracja cieszy i należy ją zatem koniecznie odnotować. Tym bardziej, że dyskusje i prace studialne dotyczą również pozostałych łódzkich rzek. I dotyczą już nawet nie tylko i jedynie ochrony ich dolin (niestety zazwyczaj w mniejszym niż większym zakresie) ale nawet w niektórych przypadkach wydobycia koryta na powierzchnię i renaturyzacji. Choćby wybranych fragmentów.
Obrazek jest “AI generated” – hasło – renaturyzowana dolina rzeki w mieście
Dyskusje na ten temat trwają odkąd sięgam zawodową pamięcią. Już w Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego przyjętym w 2002 roku ten temat był bardzo mocno obecny. Dyskutowane wtedy były dwa zasięgi ochrony dolin rzecznych – według wariantu hydrologów i według wariantu przyrodników. Oba zdecydowanie obszerniejsze niż obecne tereny wolne od zabudowy wzdłuż łódzkich rzek i strumieni, niegdyś licznych i wartko płynących, obecnie, w większości przypadków poczynając od końca XIX w. lub od początku XX wieku, schowanych pod powierzchnią ziemi i zanieczyszczonych. Wielu łodzian nawet nie wie o ich istnieniu. Nawet jeśli to między innymi ich obecność była jedną z przyczyn lokalizacji w tym miejscu ważnego ośrodka przemysłowego.
Dlaczego doliny rzeczne należy chronić od zabudowy? Od wielu lat zadaję to pytania studentom i zazwyczaj odpowiedź jest znana i dość oczywista – żeby chronić zabudowę i miejską przestrzeń przed zalewaniem, przed podtopieniami czy występowaniem powodzi. Teoretycznie wszyscy to wiemy i rozumiemy. Chociaż mogłoby się zdawać że przypisywanie skutków kataklizmów takich jak powodzie wyłącznie siłom natury również zdaje się być naszą rodzimą specyfiką – ale zostawmy ten sarkazm na boku. Szczęśliwie chociaż firmy ubezpieczeniowe już odkryły, że w sytuacji zmiany klimaty powodzie przestały być zjawiskami sporadycznymi (patrz woda stu czy pięćdziesięcioletnia) i powoli stają się normą – zatem nie należy nieruchomości zlokalizowanych w obniżeniach terenu ubezpieczać przed skutkami zalania. Może to otrzeźwi niektórych nieco bardziej światłych inwestorów i – co może łatwiejsze – nabywców takich, nierzadko okazyjnych, posesji.
Wydawać by się mogło że wszystko w tym temacie już zostało powiedziane, że to takie oczywiste i wszyscy rozumieją. Tymczasem niekoniecznie. Bo w ochronie dolin rzecznych nie chodzi wyłącznie o to że bronimy się przed katastrofalnymi skutkami powodzi. Chronić powinniśmy się również przed zakłóceniami naszego codziennego funkcjonowania, które są bezpośrednią konsekwencją podtopień okolicznych ulic. I znów zdarza mi się dość często pytać studentów co się dzieje w sytuacji cofki (ang. backwater) z kanalizacji deszczowej i skąd się to zjawisko bierze. I wracamy wtedy do szkoły średniej i do prawa Paskala. Kłopot wynika z tego, że doliny rzeczne – będąc odbiornikiem opadów deszczu – pełnią ważną funkcję retencyjną. Jeśli ich pojemność jest niewystarczająca to położone w ich bezpośrednim sąsiedztwie ulice są zalewane. Kanalizacja deszczowa nie ma szans tej wody odebrać. I w konsekwencji auta (autobusy, tramwaje, itd) oraz przechodnie brodzą w wodzie (albo w pośniegowym błocie). Nawet w miastach takich jak Łódź, które nie mają większych rzek i są zlokalizowane na dziale wodnym. W efekcie pojazdy ulegają uszkodzeniom, i podobnie – mieszkańcy cierpią na przeziębienie, grypę, katar, itd. Oraz użytkownicy – niezależnie od sposobu poruszania – nie mogą na czas dotrzeć do celu – pracy, szkoły, na zajęcia rekreacyjne, spotkania z rodziną czy przyjaciółmi. Nasze codzienne życie, a także gospodarcze i społeczne funkcjonowanie miasta ulegają zakłóceniom – i wszystko to generuje przecież koszty. Które ponosimy wszyscy. A kto korzysta? Ano ci nieliczni, którzy coś tam zbudowali, zabetonowali i udało im się szybciutko to niekoniecznie świadomym osobom sprzedać.
Przepraszam za powyższą barwną narrację – ale doświadczenie pokazuje, że tego rodzaju opowieści, które dotykają kwestii sprawiedliwości społecznej zazwyczaj się najlepiej sprzedają i najlepiej trafiają do odbiorców.
Kolejna ważna kwestia związana z ochroną dolin rzecznych – i w ogóle powiększaniem terenów zielonych, przyrodniczo-czynnych w miastach – wynika z potrzeby zatrzymania wody opadowej możliwie blisko miejsca gdzie ta woda dotyka powierzchni gruntu. Po co? Wydawałoby że unikanie spływu powierzchniowego jest zagadnieniem oczywistym, ale chyba jeszcze sporo czasu (i wody) musi upłynąć abyśmy niczym Fremeni z Diuny Franka Herberta nauczyli się cenić wodę jako dobro ograniczone. Chyba nie ma lepszej narracji ilustrującej te potrzebę niż ta właśnie baśń.
Przeglądam program Festiwalu Wielu Kultur w Łodzi (na którego liczne i bogate oraz super ciekawe wydarzenia niestety z racji startującego przeziębienia tudzież semestru nie udało mi się wybrać). I znajduję kilka imprez, które koncentrują się na odczuciach zwierząt i ich relacjach z ludźmi. Nasi “bracia mniejsi”, cytując Św. Franciszka, którego Niedzielę właśnie obchodziliśmy, mają swoje odrębne potrzeby o czym często zdarza nam się zapominać.
Z racji postępującej urbanizacji i przekształceń terenów otwartych, naturalnych dostępność obszarów, gdzie zwierzęta (i ekosystemy) mogą/mogły funkcjonować w sposób niezakłócony ulega dramatycznemu zmniejszeniu. Zwierzęta zmuszone są dostosowywać do współegzystowania z człowiekiem i niekoniecznie świetnie się w ludzkich miastach albo w ich bezpośrednim sąsiedztwie odnajdują.
Zdarza mi się czasem wracać w dyskusjach ze studentami do sytuacji rozmowy z bliską krewną, która w czasach gdy sama byłam studentką, przeprowadziła się do niedawno zbudowanego domu pod lasem. I ja po wykładach z ekologii, i co może ważniejsze, pracy w biurze urbanistycznym, w którym tematyka ochrony przyrody była jednym z najważniejszych priorytetów, usiłowałam jej wytłumaczyć, że mieszkanie pod lasem to jest w ogóle szkodliwy pomysł. Wyobraźcie sobie absurd tej sytuacji; taki młodzieńczy idealizm. Oczywiście rzecz spełzła na niczym – nie chciałam się przecież pokłócić.
Zatem pytam czasem studentów dlaczego nie należy budować pod lasem i czy potrafią to przystępnie wytłumaczyć. A najlepiej – dlaczego, dla dobra przyrody – należy pozostawić ją nietkniętą i mieszkać w mieście, nieważne dużym czy małym, ale już zurbanizowanym.
Zatem dlaczego nie jest “ekologicznie” osiedlać się w terenie otwartym, z dala od cywilizacji?
Odpowiadając – po pierwsze – chcąc czy nie chcąc miejsce zanieczyszczamy. Pojedyncza inwestycja rzadko jedynie posiada odpowiednią infrastrukturę, szczególnie w zakresie odprowadzania i oczyszczania ścieków. Jeśli zaś jest to zabudowa tania to często niestety oszczędność dotyczy również okresowego opróżniania szamba. Zanieczyszczenie powietrza – bo dom trzeba ogrzać – a pod lasem nie mamy centralnego ogrzewania – to kolejna przyczyna. Zanieczyszczenie hałasem odstrasza zwierzęta, które przenoszą się w bardziej odległe miejsca, uciekają w głąb lasu. Pojedyncza inwestycja pociąga za sobą kolejne. W wyniku eksploatacji zasobów wody gruntowej obniża się lustro wody, co w większej skali zmienia stosunki wodne i wpływa niekorzystnie na lokalną florę. Krajobraz, gleba, lokalna przyroda ulega przekształceniu; w dłuższej perspektywie zmniejsza się bioróżnorodność.
Podsumowując, co oczywiście jest truizmem, najskuteczniejszą formą ochrony przyrody jest ograniczenie ludzkiej ingerencji. Innymi słowy – ekolodzy nie mieszkają pod lasem ani co gorsza w samym lesie, chyba że ich zawód związany jest bezpośrednio z wykonywaniem czynności tego wymagających – co jednak dość rzadkie.
Bardzo ciekawa Konferencja szkoleniowa dotycząca obecnej reformy planowania przestrzennego przeprowadzona przez pracowników Ministerstwa Rozwoju i Technologii (część 1 Konferencji, część 2) odpowiedzialnych za przygotowanie rozwiązań znowelizowanej Ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Przede wszystkim pełen szacunek dla Zespołu opracowującego przepisy dla ilości zebranego i przeanalizowanego materiału dotyczącego problemów funkcjonowania dotychczas obowiązujących przepisów. I w konsekwencji – metod radzenia sobie z dostrzeżonymi problemami, w tym również natury typowo administracyjnej lub typowymi – i zazwyczaj powszechnie wykorzystywanymi – dziurami w prawie.. Tudzież z regionalizmami systemu planowania, bo tych – z tego co mi wiadomo – również było sporo – co kraj to obyczaj, jak mawia popularne przysłowie.
Szczególnie podobała mi się prezentacja przez P. Roberta Buciaka (dzień 1 Konferencji, od 2:54:31), który z wielkim entuzjazmem opowiadał o proponowanych rozwiązaniach dla konsultacji społecznych. Tym bardziej, że sama od wielu lat o partycypacji społecznej opowiadam studentom i dopracowałam się pewnej metodologii tworzenia scenariuszy partycypacji. Przyjęłam też, już jakiś czas temu, taką zasadę, że najpierw opowiadam studentom jak powinien wyglądać idealny proces partycypacji, a dopiero potem, pod koniec cyklu wykładów, poświęcam jedno lub dwa spotkania obowiązującym, tudzież proponowanym przepisom. Głównie z tego względu, że (niedościgły – niestety) ideał pozostaje niezmienny. Oraz ponieważ dotychczas obowiązujące regulacje nie zajmowały zbyt wiele czasu – z tej prostej przyczyny że były dość ograniczone. Tudzież aby uniknąć konfuzji, jeślibym opowiedziała na początku wykładów coś co na końcu miałoby już zostać zmienione – tyle przez ostatnich 20 lat w okresie obowiązywania Ustawy dyskutowano rozmaitych pomysłów i gotowych projektów jej fundamentalnej zmiany i zastąpienia. Próba opowiadania o tym co być mogłoby ale się nie zdarzyło nie sprzyja racjonalności.
Zatem katalog dostępnych metod partycypacji w obecnej ustawie jest bogaty- co cieszy; konsultacjom społecznym poświęcono osobny rozdział – czyli rzecz jest ważna. Mało tego można też stosować metody inne i zostało to explicit napisane. Mniej obyci z kwestiami urzędowymi czytelnicy mogą się w tym momencie zdziwić, ale podejście typu – nie jest zapisane w KPA – zatem nie istnieje – czyli “się nie da” – zdarza się niekiedy w rodzimych instytucjach różnego szczebla. Trochę mnie jedynie niepokoją możliwości skracania czy też upraszczania konsultacji w procedurze uproszczonej i w procedurze zintegrowanego planu inwestycyjnego. Może się w praktyce okazać, że rzeczywistość nie będzie tak różowa jak byśmy tego chcieli. Jak wiemy – znajdowanie dziur w przepisach jest niemal naszym sportem narodowym – i w efekcie – w zgodzie z literą prawa – partycypacja społeczna sprowadzona zostanie do uwag do planu. Czas to pokaże.
No I jest jeszcze jedna dość podstawowa rozbieżność pomiędzy prezentowanym przeze mnie podczas wykładów wykresem “idealnego procesu planowania z udziałem społecznym”, a formalną (również obecnie przyjętą) procedurą opracowywania planów. W żadnej z opcji nie zakłada się realizacji dwóch najważniejszych punktów wstępnych, które umożliwiają de facto – współdecydowanie o tym co ma być zaplanowane. Brakuje bowiem: 1. przygotowania do partycypacji, które winno obejmować edukację, angażowanie mieszkańców w zbieranie wiedzy o miejscu, budowanie kapitału społecznego oraz wreszcie samo informowanie, że coś – czyli proces partycypacji – ma się wydarzyć. Np. we Francji w procedurze zones de protection du patrimoine architectural urbain et paysager (ZPPAUP), taka faza wstępna trwa circa rok i dokładnie powyższym celom jest poświęcona. National Charrette Institute wskazuje, że faza wstępna winna trwać od 3 tygodni do circa 6 miesięcy, w zależności od wielkości inwestycji – do osiągnięcia stanu określanego mianem “charrette ready”. Drugim punktem, którego nie ma w nowelizowanej ustawie, a który sobie przykładowo wspomniani wyżej Francuzi wprowadzili istotną zmianą przepisów planistycznych w roku 2000, jest ustalanie założeń opracowania planistycznego wspólnie ze społeczeństwem i na wstępie procedury. W naszych przepisach angażowanie mieszkańców przed opracowaniem dokumentu uwzględnia jedynie zbieranie wniosków oraz nowo wprowadzoną możliwość, że grupa mieszkańców może mieć inicjatywę uchwałodawczą dotyczącą przystąpienia do mpzp. Trzeba pamiętać, że wnioski mogą być, i zazwyczaj są, sprzeczne – stąd potrzebna jest możliwość dyskusji na wstępnym etapie celem wypracowania konsensusu.
Jeszcze jedna rzecz – ważna bardzo i również dotycząca bezpośrednio partycypacji społecznej – wydaje mi się, że gdzieś po drodze umknęła. W poprzednich wersjach nowelizacji, czy propozycji nowego prawa, dużo się mówiło o potrzebie mediacji, angażowaniu mediatora dla rozwiązywania konfliktów. Teraz tego elementu nie ma, co zaskakuje.
Na pewno jeszcze wrócę do zagadnień wynikających z reformy planowania. Ciekawa jestem bardzo co obecna nowelizacja przyniesie w praktyce. Póki co cieszę się, że wiedza o metodach partycypacji społecznej w planowaniu przestrzennym, którą przekazuję studentom od wielu lat, może im się w końcu w większym niż dotychczas stopniu przydać w praktyce.
11 listopada czyli Narodowe Święto Niepodległości zawsze nasuwa mi rozważania na temat istoty patriotyzmu. Za Słownikiem Języka Polskiego: „Patriotyzm to silne przywiązanie, miłość, najczęściej do ojczyzny, poczucie więzi społecznej oraz chęć i gotowość poświęcenia się dla własnego narodu, przy jednoczesnym poszanowaniu innych narodów i ich praw, kultur”.
Bardzo silnie z tym pojęciem kojarzą mi się inne terminy, takie jak społeczeństwo obywatelskie, partycypacja społeczna, czy zasada pomocniczości. I tutaj na myśl przychodzi dwóch Autorów, których wielokrotnie cytowałam pisząc kiedyś (konkretnie przed 2007 rokiem, kiedy pracę obroniłam) własną pracę doktorską o partycypacji społecznej w planowaniu przestrzennym, a mianowicie Prof. Jerzego Regulskiego oraz Ojca Mieczysława Alberta Krąpca. Sylwetki obu Panów są powszechnie znane, Prof. Regulskiego nie trzeba chyba nikomu w Polsce, a szczególnie w Łodzi, nikomu przedstawiać, choćby z tego powodu że przez długi czas w Łodzi pracował. No i mamy przecież Nagrodę im. Jerzego Regulskiego ustanowioną w 2016 roku po Jego śmierci “za wybitne osiągnięcia w kreowaniu ładu przestrzennego zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju oraz za wzmacnianie samorządności terytorialnej”… A nie, chwileczkę. Zapytałam dzisiaj Studentów w ramach wykładów z dwóch przedmiotów wykładowych o partycypacji społecznej, które prowadzę w PŁ czy słyszeli o Prof. Regulskim – i nie słyszeli. Zatem będę im opowiadać, wiedzę trzeba uzupełniać. I tak trochę przygotowując się do myślenia o tychże wykładach ten wpis.
Z książki Samorząd III Rzeczpospolitej J. Regulskiego “Rozwój samorządności ma umożliwić społecznościom lokalnym udział w sprawowaniu władzy, a tym samym spowodować, że władza ta będzie zaspokajać nie tylko aktualne potrzeby mieszkańców, ale również stwarzać warunki rozwoju gospodarczego, cywilizacyjnego i kulturalnego. Społeczności lokalne mają się więc rządzić w możliwie szerokim stopniu samodzielnie. (…)”. Dalej mamy o roli instytucji samorządowych oraz o roli i zadaniach organizacji społecznych, a także o potrzebie kształtowania podmiotowości obywateli. Nie będę opowiadać treści – zdecydowanie tę książkę rekomenduję, każdy z nas powinien do tych zdarzeń wrócić. O sylwetce Profesora bardzo ciekawie opowiada film: https://vod.tvp.pl/filmy-dokumentalne,163/sila-przewiercania,335567
Drugą książką którą zdecydowanie polecam na chłodne, jesienne i zimowe wieczory jest “O ludzką politykę” O. Krąpca. Przedsmak tego o czym tam mowa można odnaleźć w wypowiedziach dominikanina – poniżej:
Przypadki poukładały się w taki sposób, że w tym roku wybrałam się na groby sama, co za tym idzie pociągiem – bo najprzyjemniej. Obawiałam się trochę, że będą tłumy, bo przecież Wszystkich Świętych to takie święto, które powoduje, że ludzie wędrują żeby dołączyć do Najbliższych. Do Rodzin, nie zawsze w miejscu zamieszkania. Tymczasem, ku mojemu zaskoczeniu, było dość pustawo – żeby nie powiedzieć całkiem pusto – szczególnie w pociągach kursujących lokalnie, w bliskim regionie. Zdecydowanie puściej niż kiedy dojeżdżam do pracy w dzień powszedni. Żeby nie być gołosłowną załączam zdjęcia.
Zdecydowanie więcej osób było w pociągu dalekobieżnym – na trasie Ełk – Wrocław, bo większość wyprawy z Łodzi do Sieradza tym pociągiem pokonałam. Podróżni to były najczęściej osoby pojedyncze, bądź podróżujące po dwie osoby. Większych rodzin nie spotkałam. Więcej niż zazwyczaj było osób starszych, często wyjściowo ubranych. Ci chyba mogli, podobnie jak ja podróżować żeby odwiedzić bliskich zmarłych. Trudno mówić o tłoku. W podróży powrotnej – pociągiem regionalnym – napotkałam mniej osób. Pociąg był prawie pusty.
Zastanawiam się z czego ten brak popularności kolei jako metody dotarcia do celu w święto rodzinne, jakim jest Wszystkich Świętych może wynikać. Może rodzinnie jeździmy wyłącznie, albo głównie autem? Może trzeba kolej zaprezentować w większym stopniu jako możliwość, alternatywę dla stania w korku i narażanie się na występy kierowców amatorów – co przy takich okazjach się przecież zdarza. To była w moim przypadku motywacja do wybrania pociągu. Popijając smaczną kawusię mogłam spokojnie przeczytać to co przeczytać należało. I dotarłam na miejsce bez stresu, sporo szybciej i wygodniej niż czymkolwiek innym. Cała podróż na trasie Łódź Fabryczna – Sieradz zajęła mi bagatela 1 godzinę, 9 minut, a z powrotem godzinkę i pół. Nic tylko jeździć pociągiem.
W odpowiedzi na prośbę Piotra Abramczyka z LSM Polska – Światowego Ruchu Katolików na rzecz Środowiska napisałam ostatnio coś na kształt Modlitwy Urbanisty. Dzielę się z Wami – może okaże się przydatna dla kogoś jeszcze poza mną samą. W oczywisty sposób inspiracji oraz źródeł dla tego króciutkiego Tekstu należy poszukiwać w Papieskiej Encyklice Laudato Si – do lektury której gorąco zachęcam.
Boże chroń nas, jesteśmy Twoi, chcemy z Tobą zbawiać świat!
Obdarz nas umiejętnością opieki nad środowiskiem, które zostało nam powierzone na krótki czas, tak abyśmy mogli je przekazać nienaruszone naszym dzieciom i wnukom,
Pozwól nam się ogrzać zimą bez narażania zasobów przyrody,
Pozwól nam brać z Ciebie przykład i wykorzystywać surowce, w tym paliwa kopalne na Twoje podobieństwo – dla Tworzenia, miast je bezpowrotnie niszczyć,
Pomóż nam zmienić istniejący model konsumpcji w bardziej racjonalne wykorzystanie zasobów,
Spraw byśmy umieli się dzielić i wspólnie budować naszą codzienność,
Spraw by chęć zysku i bogacenia się nie kierowała myślami rządzących,
Daj im umiejętność negocjacji, tak aby dobro ludzi i wszystkich stworzeń było ważniejsze od woli wygranej i walki,
Obdarz polityków darem opierania się pokusom dominacji i władzy, podaruj im umiejętność służenia, dla sprawiedliwego zaspokojenia potrzeb wszystkich, w tym tych najuboższych,
Spraw abyśmy nauczyli się oszczędzać, po to aby dla wszystkich starczyło,
Zmień nasze wakacyjne marzenia i aspiracje w chęć podziwiania przyrody niekoniecznie odległej i doceniania piękna lokalnych wspaniałości, tak abyśmy chcieli mniej ale jednocześnie więcej dla piękna ducha i budowania wspólnoty,
Daj nam umiejętność cieszenia się małym i bliskim, bez dalekich podróży bez koniecznego powodu,
Spraw abyśmy nauczyli się obcować z przyrodą bez pozostawiania po sobie śmieci i zaśmiecania krajobrazu chaotycznie wznoszonymi budowlami,
Naucz nas współżyć w mieście, we wspólnocie, i pozostawiać tereny naturalne dla stworzenia, produkcji żywności i energii i rekreacji,
Oszczędź nas od konsekwencji naszych własnych działań w postaci gwałtownych zjawisk atmosferycznych na skutek zmiany klimatu, daj nam mądrość i roztropność abyśmy zaprzestali kontynuacji tychże działań,
Naucz nas chcieć mniej, doceniać to co już mamy i tym mądrze gospodarować,
Naucz nas skromności w zajmowaniu przestrzeni, pozwól aby nasza skromność manifestowała się w chęci poruszania się wolniej i czucia i widzenia więcej,
Zabierz od nas lęk przed otwarciem się na innych w pociągu, tramwaju, autobusie, na rowerze i na chodniku. Pozwól nam cieszyć się duchem miasta i bliskością innych ludzi,
Pozwól nam spotkać innych ludzi poprzez możliwość wspólnego siedzenia na ławce i podziwiania piękna starodrzewu,Naucz nas dbać o zieleń która została nam powierzona.
Zabierz Panie od nas odwieczny lęk przed potęgą natury, zamiast tego podaruj nam umiejętność dbania o rośliny, zwierzęta, ptaki, insekty i ich bioróżnorodność,
Naucz nas kochać i opiekować się naszymi mniejszymi braćmi i pozwól nam współżyć, także w miastach,
Naucz nas nie jeść naszych braci i wykorzystywać inne pokarmy dla zaspokojenia naszych życiowych potrzeb i zachowania zdrowia,
Naucz nas opieki nad stworzeniem!
Boże chroń nas, jesteśmy Twoi, chcemy z Tobą zbawiać świat!
Jak Cię widzą tak Cię piszą – to stare przysłowie jest bardzo mocno zakorzenione w naszych rodzimych realiach również współcześnie. Bynajmniej nie nawołując do ignorowania kwestii wizerunku – bo to między innymi sposób wyrażenia naszego stosunku do innych osób w konkretnych sytuacjach społecznych, nie wspominając o potrzebie dostosowania się do wykonywanych aktywności, itd. Jednak mamy z tym stwierdzeniem trochę problem – jako że współczesna kultura konsumeryzmu doprowadziła do wynaturzenia tego powszechnego prawa, narzucając na nas wszystkich wymóg podążania za modą. Oczywiście nie wszyscy się temu wymaganiu ślepo poddają, jednak problem pozostaje.
Jak twierdzą Christiana Figueres i Tom Rivett-Carnac, uważani za twórców porozumienia paryskiego z 2015 roku, przemysł modowy generuje ogromny ślad węglowy – circa 10% globalnej emisji. Produkcja tekstyliów jest drugą po produkcji ropy gałęzią przemysłu pod względem zanieczyszczenia środowiska. Wraz ze wzrostem konsumpcji i rozwojem mody fast fashion te wskaźniki mogą jeszcze wzrosnąć. Moda jest jednym z najważniejszych elementów budowania wizerunku, obok zakupów produktów typu pojazdy – motocykle, samochody, obok miejsca zamieszkania i urządzeń i gadżetów elektronicznych. W społeczeństwie spektaklu, o którym pisał już Guy Debord w latach 70-tych ubiegłego stulecia definiujemy się poprzez przedmioty. Skądinąd doskonała ilustracja głównych tez tej niedużej książeczki – jakże nadal aktualnej.
Okładka książki Guy’a Debord The Society of the Spectacle 1967
Oczywiście nie wszyscy, bywają wyjątki i współczesna złożoność postaw i wątków kulturowych uwzględnia również całkiem odmienne postawy, ale zaprzeczenie kulturze konsumeryzmu wymaga daleko idącej samoświadomości i bywa rzadko spotykane. O ile oczywiście nie wynika np. z niedostatku, czy wręcz ubóstwa, a co za tym idzie braku możliwości konsumowania. Wtedy jednak może być niedoścignionym marzeniem , ideałem – co też bynajmniej nie jest dobrą prognozą na przyszłość.
Kultura konsumeryzmu stoi w sprzeczności do współcześnie propagowanych modeli takich jak ekonomia cyrkularna, zakładająca wielokrotne wykorzystanie przedmiotów, ograniczenie spożycia dóbr materialnych, ich recycling lub ponowne wykorzystanie.
Zaprzeczenie tego trendu w świecie produkcji odzieży owszem upowszechnia się w tempie bardzo szybkim za sprawą second-handów, wymiany odzieży, popularności ubrań wykonywanych samodzielnie – patrz liczne grupy osób dziergających, ale nadal jest to bardzo niewiele w porównaniu do wpływu reklamy, która skłania tłumy do wydawania pieniędzy na np. niepotrzebne ubrania i gadżety aby tylko podążać za modą. Budżety tych ostatnich są tak ogromne, że pojedyncza osoba musi wykazać się nie lada silną wolą aby nigdy nie poddać się ich presji. I nie zostać klientem, wydając pieniądze pod wpływem impulsu, na rzeczy, które niekoniecznie są nam potrzebne. Oraz takie, które nie są dobrze przemyślanym i świadomym zakupem.
Świadomość możliwości wykorzystania rzeczy używanych stała się trendem samym w sobie. Nikt się już nie wstydzi, że nosi rzeczy używane (przynajmniej wśród osób mi osobiście znanych nie ma chyba nikogo takiego). Od dłuższego czasu prowadzę tego typu rozmowy z własną Córką, która po ukończeniu kierunku Projektowanie ubioru w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych zdecydowanie odmawia przykładania ręki do wytwarzania nowych ubrań właśnie ze względów ekologicznych. I jest moim guru i przewodnikiem po świecie doboru ubrań i korzystania z rzeczy używanych. Nota bene – zapalona malarka oraz świetny fotograf i projektant kostiumów. Portfolio tych ostatnich aktywności niebawem. Pod jej wpływem czuję się absolutnie nie na miejscu, kiedy miałabym kupić coś całkiem nowego. A jeśli już – to przynajmniej staram się te zakupowe decyzje podejmować na skutek rzeczywistej potrzeby. I wybierać rzeczy praktyczne, które mi się nie znudzą i będą przydatne przez dłuższy czas. Z rozmów ze znajomymi Mamami taka postawa (i doświadczenia) nie jest bynajmniej odosobniona. Skądinąd – w czasie nadciągającego milowymi krokami kryzysu – może okazać się nadzwyczaj praktyczna.
Niezależnie od stacjonarnych second-handów, czy internetowych sklepów z używaną odzieżą, w których można nabyć importy z Europy zachodniej, sporo jest też ostatnio grup pozwalających na wymianę ciuchów czy miejsc gdzie odbywa się sprzedaż garażowa. Albo grup internetowych gdzie można rzeczy odsprzedać/odkupić/oddać za darmo. Nikogo już to nie dziwi – znów – w kręgu osób w którym funkcjonuję, bo może nie jest to ogólnie oczywiste.
W ten trend wpisuje się najnowsza inicjatywa zaproponowana przez Światowy Ruch Katolików na rzecz Środowiska, która ma za zadanie uczcić Niedzielę św. Franciszka w tym roku obchodzoną pod hasłem “Mniej znaczy więcej. Radość z dzielenia”. Jednym z elementów tej akcji m obok popularyzacji ekologii integralnej, zgodnie z Encykliką Laudato Si opublikowaną w 2015 roku przez Papieża Franciszka, jest organizacja w parafiach tzw. Podzielnika – czyli miejsca, sali, pomieszczenia gdzie parafianie mogą dzielić się i wymieniać konkretnymi rzeczami. Przy czym – ja tutaj o ubraniach jako że podejrzewam że akurat ubraniami przyjdzię się wymieniać najłatwiej. Zresztą takie tradycje pod egidą Caritas już wcześniej były przez polski Kościół organizowane – bardziej jako działania typowo charytatywne. Pomysł szczytny i z pewnością wart wsparcia, tym bardziej że dostępność parafii i patronat Konferencji Episkopatu Polski nadaje działaniu możliwość stania się stałym elementem polskiego krajobrazu/sceny wymiany rzeczy. I tym samym może pozwoli dotrzeć z tego rodzaju pomysłami do tych osób, które dotąd nie miały do czynienia z ideami gospodarki cyrkularnej – niekiedy uznając je za jakieś lewicujące wymysły czy kolejne nowinki/pomysły młodych (czytaj nie bardzo dojrzałych) ludzi. Ufam że się przyjmie i trzymam kciuki.
Zielony kolor robi ostatnio oszałamiającą karierę. Na poziomie UE mamy Europejski Zielony Ład i caly szereg innych dokumentów, na poziomie lokalnej polityki ostatnio w np. Łodzi promujemy Zieloną Niepodległość. Sami sprawdźcie jak np. popularna jest nazwa “zielony zakątek”, tudzież wszelkie inne zielone inicjatywy. Ekologia robi karierę na wszelkich możliwych frontach – od działań rzeczywistych i bardzo potrzebnych po typowe tzw. greenwashing. Daleko od sarkazmu i pozostając w sferze pozytywnych intencji i oczekiwań chciałoby się aby mieszkańcy dużych miast dla rzeczywistego poszukiwania tejże zieleni nie emigrowali na ich obrzeża. Niestety ta przypadłość dotyka wszystkie aglomeracje i ich ośrodki centralne – przy czym w przypadku niektórych – w tym Łodzi – jest to bardzo widoczne.
Co robić żeby ten trend odwrócić? Odpowiedź wydaje się dość intuicyjna i prosta – spowodować żeby ludzie w mieście znów chcieli mieszkać. Przywrócić do miasta aktywność, stworzyć warunki do chodzenia, pracy, robienia zakupów, prowadzenia aktywności gospodarczej. Jednak jest tych elementów wiele, a ich złożoność czyni zadanie nieco skomplikowanym. Jednocześnie wiedza na temat tego co robić należy nie jest bardzo skomplikowana i leży w zasięgu ręki, uczymy tego naszych studentów. I wyniki jednego takiego właśnie doświadczenia edukacyjnego chciałabym poniżej pokazać.
Projekt o którym mowa powstał jako praca semestralna na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, w ramach przedmiotu Urban Planning for the Society of Knowledge i warsztatu współorganizowanego wspólnie z Queensland University of Technology, Surabaya School of Architecture i Politechniką Łódzką oraz kilkoma innymi instytucjami. Rezultaty prezentowane były podczas World Urban Forum w Katowicach, o czym już tutaj pisałam.
Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na kilka wersji alternatywnej rzeczywistości możliwych dla wschodniej części obszaru nazywanego szumnie Nowym Centrum Łodzi, które stało się przedmiotem zainteresowania w pracach studenckich.
1. Pierwsza z prac zatytułowana New Fabryczna District – mniej może szumna nazwa niż Nowe Centrum Łodzi – to bardzo ciekawa propozycja inspirowana trochę kampanią proponowaną podczas pandemii przez koleje niemieckie, a polegającą na promowaniu lokalnej turystyki zamiast lotów samolotem i zwiedzania odległych stron świata. Autorki w dowcipny sposób zaproponowały nasze rodzime miejsca jako podobnie mogące zastąpić widoki znane z turystycznych folderów i billboardów. Dla mnie bomba. Zostało to uzupełnione bogatą siatką połączeń pieszych – jako że skoro promujemy ruch kolejowy to auta nam niekoniecznie potrzebne – oraz dodatkowo wzmocnieniem sieci połączeń tramwajowych i rowerowych. Mnie się bardzo te rozwiązania podobają. Choć nie ukrywam że są rewolucyjne w swojej prostocie. Szczególnie, że pewnego istniejącego obecnie elementu infrastruktury na tych obrazkach brakuje. Ciekawe czy ktoś zauważy którego…
Prezentacja projektu – zadanie brzmiało: opowiedz o swoim projekcie w pięć minut :-). Autorki: Marta Cygan, Julia Krawczyk
2. Propozycja druga pod tytułem New Łódź Fabryczna albo PTAK Fabryczna to propozycja lokalizacji w bezpośrednim sąsiedztwie dworca centrum mody i designu. Poparta bardzo starannymi i całościowymi analizami propozycja de facto przeniesienia do centrum miasta i regionu obiektów które obecnie zlokalizowane są w pobliskim Rzgowie od wielu lat jest pomysłem, który wydaje mi się straconą szansą dla stolicy regiony. Autorki chyba po raz kolejny czytały mi w myślach ale dokładnie takie rozwiązanie zaproponowały. Zresztą nie był to pierwszy taki projekt dla tego miejsca – już wcześniej przy okazji współpracy z Biurem Architekta Miasta podobne pomysły się pojawiały. Bardzo ładny projekt, starannie dopracowany, interesujące przestrzenie publiczne i wysokiej klasy wizualizacje.
Jedna z plansz projektu Ptak Łódź, autorki: Alicja Skowrońska i Maria Kot
3. Propozycja numer trzy dotyczyła popularnego ostatnio hasła urban farming. Autorki zaproponowały cały system jak wprowadzić w istniejące struktury zabudowy w tej części miasta, a może nawet szerzej, możliwość upraw, które mogłyby posłużyć zaspokojeniu bieżących potrzeb spożywczych mieszkańców. Jednocześnie czyniąc bezpośrednie sąsiedztwo stacji kolejowej i zlokalizowaną obok zabudowę poprzemysłową/po-transportową centrum tego zalożenia. Niewątpliwą wartością tego projektu jest dość ciekawy sposób budowania nowych bloków zabudowy mieszkaniowej o interesującej typologii – nawiązującej do organicznego charakteru narracji. I artystyczna forma prezentacji, która celowo wykorzystuje elementy plastyczne kojarzące się z dziecięcym marzeniem o uprawianiu własnego ogródka. Zresztą zobaczcie sami propozycja nazywa się FARM-TABLE : ŁÓDŹ FABRYCZNA DISTRICT: Revitalization through Urban Farming and Greenspaces
Jedna z plansz projektu. Autorki: Marzena Nowobilski, Vera Platanowa
4. Praca numer cztery – Centrum zarządzania migracjami – stara się proponować rozwiązanie w reakcji na palące problemy wynikające z konfliktu na Ukrainie i ogólnie potrzeby organizacji integracji osób przyjeżdżających do naszego kraju i miasta z zagranicy. Zaproponowane w ramach projektu centrum dla osób przyjeżdżających jako podstawowy cel miałoby poszukiwanie możliwości wsparcia dla przybyszów tak aby możliwa była ich integracja społeczna, znalezienie pracy i prowadzenie normalnego życia. Stąd w ramach projektu znalazły się sale warsztatowe, centrum doradztwa zawodowego, miesce gdzie cudzoziemcy mogliby uczyć się języka polskiego, warsztaty i gastronomia pozwalająca oferować produkty kuchni samym gościom i lokalnym mieszkańcom. Calość miałaby nie generowac barier, a lokalizacji w centrum miasta i w pobiżu dworca wpisuje się doskonale w te wymagania.
Rozmieszczenie funkcji w ramach projektu. Autorki: Shyle Bayrak i Darya Golod
5. Ostatni z prezentowanych projektów proponuje utworzenie w sąsiedztwie dworca Łódź Fabryczna “Centrum Przemysłów Kreatywnych” wykorzystując już przecież istniejący w Łodzi potencjał szkół wyższych o profilu artystycznym i twórczym, a także cały szereg różnych aktywności, które się w ten trend wpisują. Zaproponowany w ramach tego projektu bardzo czytelny i klarowny układ przestrzeni publicznych który porządkuje przestrzeń tego fragmentu miasta nawiązując przy tym do tradycji organizacji przestrzeni w sąsiadujących obszarach zabudowy mieszkalnej z końca 19-tego i początków 20 wieku pozwoliłby na wykreowanie przestrzeni typowo miejskich, które pozwoliłyby stać się tłem dla całkowicie współczesnego życia miejskiego. Struktura tradycyjnego miasta, kontynuacja skali zabudowy i charakteru przestrzeni miejskich o wysokim wskaźniku integracji wewnętrznej i z terenami sąsiadującymi byłyby dla tego fragmentu miasta błogosławieństwem, i pozwoliłby na uzyskanie wartościowej zabudowy – scenografii dla teatru miejskiego życia.
Cechą wspólną wszystkich powyżej pokazanych propozycji jest znaczny udział terenów zielonych służących wypełnianiu usług ekosystemu.- od regulacyjnych jak retencja czy zapobieganie miejskiej wyspy ciepła po usługi kulturowe. Drugim z celów było zachowanie lokalnego dziedzictwa. Trzecim – stwoerzenie atrakcyjnych przestrzeni miejskich. Każdemu z projektów towarzyszył scenariusz możliwego udziału społecznego – takiego prowadzenia procesu projektowego aby poszukać możliwości zaangażowania mieszkańców dla poznania ich opinii, spełnienia oczekiwań i docelowo – uzyskania akceptacji dla proponowanych rozwiązań.
Obraz firmujący post – zdjęcie z wystawy prac studenckich podczas Worls Urban Forum w Katowicach.
Rowerowanie jest na Helu bardzo popularnym sportem – na Półwyspie opisano ogółem 36 tras o zróżnicowanym stopniu trudności od bardzo łatwych dla rodzin z małymi dziećmi po długie i wymagające odpowiedniej kondycji i przygotowania.
Z całą pewnością dzieje się tak za sprawą obecnej tutaj infrastruktury. Ścieżka rowerowa z Władysławowa na Hel będąca jednym z fragmentów EuroVelo R10, a konkretnie szlaku rowerowego Pierścienia Zatoki Puckiej. Szlakiem tym lub jego kontynuacją da się objechać właściwie większą część naszego polskiego wybrzeża.
Jest to element zaproponowanego na większą skalę systemu dróg rowerowych – patrz rysunek powyżej, którego rozbudowa akurat na Kaszubach rozwija się chyba najdynamiczniej w naszym kraju. Działa to na tyle dobrze, że wpływa na dostępność terenów zlokalizowanych wzdłuż rowerowej trasy.
Trasa rowerowa wzdłuż Zatoki, widok przy molo w Juracie.
Z jednej strony to dobrze bo aktywizuje lokalną turystykę, zwiększa korzystanie z lokalnej bazy atrakcji, poszerzając klientelę lokalnych punktów gastronomicznych, sklepów, barów, kafejek, kawiarni a jednocześnie pozwala na lepsze poznanie tutejszej historii, rozwijanie sieci usług kultury, muzeów o bogatej tematyce – od muzeum kolejnictwa na Helu, mieszczącego się w dawnym schronie Schleswig-Holstein, które obok Muzeum Rybołówstwa i latarni morskiej, portu rybackiego, samego cypla i towarzyszącej mu plaży staje się jednym z ciekawych atrakcji Helu – tu link do jednego z blogów, które te atrakcje opisują. Podobnie bogatą ofertę placówek muzealnych można znaleźć w Jastarni, poczynając od Chaty Rybackiej, Muzeum Rybackiego pod Strzechą (które jest inicjatywą prywatną i pozwala na poznanie lokalnej historii) czy latarni morskiej W pozostałych miejscowościach Półwyspu muzeów jest mniej ale historia tych miejsc jest równie ciekawa. Jej poznanie całkowicie zmienia optykę i postrzeganie lokalnego krajobrazu. Opublikowana ostatnio nakładem Wydawnictwa BiT seria książek Małgorzaty Abramowicz bardzo ciekawie opowiada związane z tymi miejscowościami historie ludzi i zdarzeń, które tu miały miejsce. Sama, niemal z wypiekami na twarzy, przeczytałam historię Juraty i teraz całkiem inaczej patrzę na znane mi dobrze miejsca, niewielkie domki z przeszklonymi werandami, ale bardzo dobrze wyposażone – szczególnie jeśli chodzi o węzeł sanitarny. Cytując za Małgorzata Abramowicz (str. 26) i reporterem “Świata”: “taka prawdziwie komfortowa miejska łazienka, ze stałym dopływem gorącej wody, z prysznicem i innymi finezjami (…)”.
Jurata – miejscowość założona od zera – Spółka Akcyjna Jurata zaczęła sprzedawać akcje uzdrowiska w roku 1930, a w 1931 roku otwarto pierwsze letniska – w lasach pomiędzy Jastarnią, Borem i Helem miała z założenia służyć przyciąganiu elit, które dotychczas wywoziły spory kapitał z kraju spędzając wakacje w zagranicznych kurortach. Jej rozwój, motywowany między innymi patriotycznymi hasłami, miał spowodować odciągnięcie publiczności od niemieckiego Gdańska i niemieckich kurortów, gdzie w czasach międzywojnia panoszyła się już nazistowska propaganda.
Zachód słońca nad Zatoką Pucką z promendady wzdłuż Zatoki
Założenie przestrzenne Juraty z racji naturalnych uwarunkowań musiało mieć układ równoleżnikowy, rozciągając się pomiędzy dwoma liniami brzegowymi plaż Zatoki Puckiej i otwartego morza. Początkowe plany zakładały znacznie bardziej złożony układ z wijącymi się krajobrazowo uliczkami od tego, który faktycznie zaistniał.
Molo w Juracie, widok ze szlaku rowerowego
W zrealizowanym projekcie, który do dzisiaj służy organizacji przestrzeni kurortu, główny deptak pieszy zakończony jest z jednak strony spektakularnym molem – zdjęcie powyżej, z drugiej zejściem na plażę, przy którym znajdowała się pierwotnie café Casino otwarta w 1935 roku – obecnie ta lokalizacja została wykorzystana przez hotel Bryza. Bezpośrednio przy skrzyżowaniu wzniesiono gmach hotelu Lido, którego nazwę odnajdujemy niemal we wszystkich opowieściach i wspomnieniach z przedwojennej Juraty. Szkoda trochę, że współcześnie hotel nie wykorzystuje tych tradycji miejsca, poszukując odtworzenia dawnej świetności – choćby przez stroje, promocję czytelnictwa, kluby zainteresowań czy odczyty. Byłoby to cennym elementem wnoszącym element intelektualnego ożywienia do wakacyjnego życia kurortu.
Stopniowo wyznaczane pod zabudowę leśne parcele sukcesywnie zabudowywano letniskowymi willami, wznoszonymi bądź na wynajem bądź, co było również bardzo częste, na potrzeby własne właścicieli. Wzdłuż lokalnych uliczek, tam gdzie nie było lasu, wytyczono szpalery drzew, które nadal je zacieniają.
Fragment uliczki ze szpalerem drzew, fragment szlaku rowerowego
Niektóre z willi zasłynęły dzięki mieszkających w nich i tworzących artystom – w tej grupie wyróżnia się szczególnie “Kossakówka” Wojciecha Kossaka – malarz dobudował do willi w roku 1938 obszerną, przeszkloną pracownię oraz werandę. Obecnie mieści się tam kawiarnia pod tą samą nazwą, która obok Heluni (w willi Helunia zlokalizowanej nieopodal lokalnego kościoła parafialnego), oraz najbardziej chyba obecnie znanej Cafe Elite (poza sezonem zamkniętej) należy do kategorii najliczniej chyba odwiedzanych lokalnych atrakcji.
Kościół parafialny pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy
Nota bene wymieniony powyżej Kościół parafialny pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy rzeczywiście zasługuje na swoją nazwę. Jego Proboszcz – zaiste święty człowiek i przekonany o konieczności ewangelizacyjnej misji – pozwala aby w okresie letnim drzwi świątyni były cały dzień otwarte – kto tylko potrzebuje religijnej refleksji może z tej możliwości skorzystać. Zwolennicy religijnych imprez również znajdą na Półwyspie szereg atrakcji: odpustów parafialnych festiwali, i innych wydarzeń – szczególnie dotyczy to samej Juraty i Kuźnicy; ta ostatnia była niegdyś znana z pobożności i przywiązania do tradycji lokalnych rybaków.
W swojej książce Małgorzata Abramowicz barwnie opisuje różne zdarzenia oraz aktywności, które rozgrywały się w Juracie w międzywojniu. Nota bene, podobnie wciągające są opowieści o Jastarni i Kuźnicy. Dostać je można w kilku lokalnych punktach z prasą, a także, co ciekawe, w lokalnej drogerii – która istnieje tu dla mnie od zawsze, ponoć właściciele mieszkają w Juracie już od około 40 lat, sprowadzeni początkowo zachwytem.
Równie ciekawa opowieść dotyczy Kuźnicy – niegdysiejszego portu rybackiego, który do tej pory zachował ten pierwotny charakter. Oryginalny układ ulic w tej miejscowości został nieznacznie jedynie zmieniony przy okazji zaspokajania wymogów dojazdu autem do poszczególnych parcel. Skądinąd akurat ten szczegół znalazłam w bardzo interesującym menu restauracji Morski Zając gdzie oprócz zestawienia dostępnych potraw i napojów można też znaleźć artykuły dotyczące lokalnych ciekawostek.
Jurata I Kuźnica chyba w najmniejszym stopniu uległy przekształceniom przy okazji ostatniego boomu budowlanego, o którym pisałam wcześniej. Tym samym wracając do wątku, który ten wpis otwiera. Ruch budowlany każdorazowo jest pochodną budowy drogi lub dojazdu koleją. Tak było również w przypadku Półwyspu Helskiego, gdzie ruch turystyczny stał się możliwy po oddaniu do użytku linii kolejowej w 1923 roku oraz asfaltowej szosy na Hel łączącej poszczególne miejscowości 12 lat później (w lipcu 1935 większość trasy była gotowa).
Realizacja połączeń rowerowych stała się natomiast przyczynkiem dla zwiększenia dostępności do różnych aktywności w ramach miejscowości na nie nanizanych. Niektóre z nich – takie jak muzea czy niektóre kawiarnie wspomnieliśmy powyżej. Ta sama rowerowa ścieżka otworzyła lub niekiedy jedynie wzmocniła również realizację różnych aktywności w ramach terenów naturalnych pomiędzy obszarami już zurbanizowanymi. Przy czym ten ostatni proces niekoniecznie można odbierać jako pozytywny. Poszukiwaczom nieuczęszczanych nadbałtyckich plaż może być coraz trudniej takowe znaleźć. Niestety z uwagi na obecność ścieżki rowerowej bardzo wielu rowerzystów przedziera się wraz ze swoimi pojazdami przez wydmy szukając dostępu do takiej dotychczas naturalnej plaży. Robią to nie zważając niekiedy i łamiąc cały szereg zakazów dotyczących ochrony przyrody . Przemieszczając się gromadnie, rodzinnie, z całym dobytkiem i ekwipunkiem, dziećmi, psami, parawanami, i innym sprzętem turystycznym pozostawiają sporo śladów, a niekiedy też niestety śmieci. Niektórzy – co szczęśliwie rzadkie – nie mogą rozstać się z przenośnymi głośnikami przez które usiłują “uszczęśliwić” nielicznych innych spacerowiczów oraz lokalne zwierzęta swoją ulubioną muzyką. Tym bardziej jest to szkodliwe, że zajmujący znaczną część byłego poligonu teren obecnego rezerwatu przyrody “Helskie Wydmy” (rozporządzenie Nr 91/06 Wojewody Pomorskiego z dnia 5 grudnia 2006 r. w sprawie uznania za rezerwat przyrody „Helskie Wydmy”, Dziennik Urzędowy Województwa Pomorskiego Nr 128 poz. 2665) powinien być pozostawiony w swojej naturalnej postaci jako siedlisko rzadkich i zagrożonych gatunków roślin i grzybów chronionych dla podtrzymania bioróżnorodności i ochrony gatunkowej. Reguły ustanawiające rezerwat kategorycznie zakazują chodzenia po wydmach, zwłaszcza ze sprzętem wymaganym od każdego szanującego się plażowicza… Jest tam wyznaczona ścieżka edukacyjna o długości pół kilometra (mapa rezerwatów na terenie Półwyspu).
Owszem większość turystów zachowuje reguły gry i respektuje granice terenu chronionego oraz nie pozostawia po sobie śmieci, ale niestety nie wszyscy. Sama spacerując plażą zbieram za każdym razem całkiem pokaźny woreczek butelek, folii, sreberek od kanapek, puszek i innych dowodów dokumentujących obecność ludzi, a często też dobrą zabawę. I to nie wszystko – patrz zdjęcie poniżej. Do katalogu aktywności regularnych (nie wiem czy już można mówić o generowaniu przekształceń o charakterze antropogenicznym) należy też rozdeptywanie, płoszenie zwierzyny, niekiedy też rozpalanie ognisk przy nielegalnie rozbijanych namiotach, często też tuż obok połaci przesuszonego upałem lasu sosnowego i igliwia. Las szczęśliwie ratują regularne tutaj opady ale znajdowanie niedopałków na leśnych dróżkach jest niestety normą.
Szkoda trochę – bo dostępność tych pięknych miejsc jest czymś cudownym. Nie chciałabym aby zachowanie użytkowników wpłynęło na jej ograniczenie do wybranych jedynie miejsc. Wycieczka rowerem wzdłuż Zatoki Puckiej pozostaje wspaniałą formą spędzania wolnego czasu i rekreacji, niezależnie od tego czy wybieramy się na krótszą czy też dłuższą wycieczkę, czy jeździmy sportowo czy też rodzinnie, leniwie i powoli. Można też taką eskapadę – wtedy już wymagającą nieco staranniejszego planowania i kondycji – domknąć w pętlę i powrócić promem z Helu do Gdańska lub Gdyni. Albo też zatrzymać się w jednej z nadmorskich miejscowości na dłużej. Możliwości jest bardzo wiele – zatem Miłych Wakacji Wam życzę!
Zdjęcie wprowadzające przedstawia fragment plaży nad Bałtykiem.
Sezon mamy ogórkowy – co zresztą skutkuje tym że wreszcie znajduję czas na pisanie. Zresztą z mojego ulubionego miejsca na Ziemi, czyli z lasu sosnowego na granicy Juraty i Helu. Trudno o piękniejsze miejsce – poczynając od tego, że już wysiadając z pociągu, który nas tu przywiózł z Łodzi poczułam, że mam czym oddychać. Latem, niezależnie od pogody jest tu co robić – można plażować, można pływać – do wyboru albo w falach Bałtyku albo w Zatoce, tropiąc niekiedy meduzy, można spacerować, jeździć na wycieczki rowerowe, pływać na windsurfingu, uprawiać kitesurfing. Można też pływać czymś większym, jeśli ktoś umie i jest wystarczająco zdeterminowany, żeby się taką aktywnością parać. Osobiście, lubię czytać i pisać, mieć wreszcie czas dla Najbliższych i na to żeby wreszcie spokojnie rozważyć o co mi właściwie chodzi. Taka prywatna medytacja. Ale mniejsza z tymi prywatnymi wynurzeniami. Zwiedzamy też trochę okolicę i stąd kilka obserwacji i przemyśleń, które z tych spacerów i wycieczek wynikają.
Pierwsza to taka, że chciałby się żeby to miejsce przetrwało. Patrząc na wszelkie mapy czy prognozy podnoszenia się poziomu wód morskich na skutek zmiany klimatu – konkretne dane – te piękne niegdyś miejsca są zagrożone zalaniem. Co za tym idzie – wszelkie inwestowanie tutaj ma bardzo ograniczoną perspektywę czasową. Warto poczytać np. w GW. Tymczasem, podczas gdy w Juracie zabudowano już chyba każdy skrawek dostępnego terenu – Hel czy Jastarnia wydają się przeżywać rodzaj boomu inwestycyjnego. Nie zwiedziłyśmy wszystkiego ale obrazki, które witają spacerowicza przy wejściu do Jastarni wyglądają niczym z satyrycznej opowieści, czy też horroru dla urbanistów czy ekologów (nie wiem czy byłby to również horror dla deweloperów ale to już może inna bajka).
Cmentarzowa Góra w Jastarni, zdjęcie Cetusek, za Wikimedia. Napis głosi: Wzgórze Cmentarne, pozostałość po nieużywanym od ok. 1870 roku cmentarzu w Borze (Jastarnia Gdańska)
W części Półwyspu Helskiego w granicach Jastarni, w miejscu które jak wynika z historycznego przekazu i lokalnych miejsc pamięci był niegdyś lasem – co czytelne w nazwie “Bór” – mamy mamy takie właśnie nowo-budowane osiedle dla zapewne turystów. Aby rzeczy nadać dodatkowej wymowy i wyrazu owe obiekty próbują nazywać siebie Lasem i Wydmą – zwróćcie proszę uwagę na napisy na billboardach reklamowych na zdjęciu poniżej. Owszem tuż za tymi obiektami nadal mamy fragment lasu, pewnie też wydma się znajdzie – ale to co widzimy jako odwiedzający zupełnie nie pozwala nam na taki odbiór tej przestrzeni – publiczny las został całkowicie zawłaszczony dla odbioru przez odwiedzających to miejsce, o szkodach dla ekosystemu nie będę już pisać. W Helu też podobne sytuacje mają miejsce, choć może na nieco mniejszą skalę. Ten sam proces dotyczy zapewne większości rodzimych kurortów. I bynajmniej to osiedle które mi tutaj posłużyło do zilustrowania wywodu wcale nie jest przykładem najbardziej negatywnym – zlokalizowane jest przy ulicy, która już wcześniej nie zasługiwała na miano atrakcyjnej przestrzeni spacerowej – z uwagi na szerokość, brak szpalerów drzew i ekspozycję na intensywne słońce latem. Wszyscy wiemy że jest cała masa przykładów zabudowy o bardziej kontrowersyjnej charakterystyce – zlokalizowanych na wydmach, bez kanalizacji sanitarnej, w miejscach gdzie ich absolutnie być nigdy nie powinno. Gdzie tuż obok mamy znaki zakazu wejścia dla pieszych turystów i ich zwierząt aby nie naruszać ekosystemów czy obszarów prawnie chronionych. I nie jest to bynajmniej wyłącznie rodzima przypadłość.
Nasuwa się refleksja odnośnie tego gdzie są granice zabudowywania, wycinania i tak naprawdę niszczenia lokalnej przyrody i krajobrazu, po przekroczeniu których nikt nie będzie chciał już tutaj przyjechać?
Ciekawe też jak się te wszystkie nowo-wznoszone obiekty adaptują do wyższego poziomu lustra wody? Może w przyszłości umiejętność pływania na urządzeniach typu SUP, kajak, łódka czy rower wodny stanie się nieodzownym elementem życia tutaj, a nie jedynie jak to się dzieje obecnie będzie częścią wodnych atrakcji?
Z drugiej jednak strony, powstrzymując wpojony mi wraz z edukacją wstręt do braku piękna – czy też mówiąc wprost – brzydoty – tego na wskroś zurbanizowanego krajobrazu oraz starając się panować nad myślami o niszczeniu usług ekosystemu – jednak te nowe obiekty pozwalają na rozwój rodzimej turystyki, może przyjmą kolejne osoby, które być może i miejmy nadzieję, zamiast wybierać loty samolotem do odległych lokalizacji, zechcą zatrzymać się tutaj. Co wpłynie na ograniczenie śladu węglowego. Może i oby. O ile oczywiście nie będzie na tu już zbyt miejsko, zbyt chaotycznie…
Czytam ostatnio znów w wolnych chwilach książkę Joanny Kusiak Chaos Warszawa Porządki przestrzenne polskiego kapitalizmu. Jak na wstępie cytuje Autorka za Henri’m Lefebvre’m kapitalizm postuluje “abstrakcyjną przestrzeń”, którą daje się opisać w sposób ilościowy. Celem takiego podejścia jest zawłaszczenie zysków poprzez przejęcie nadwyżki kapitału wynikającej z właściwych mu cech, które – pomimo celowo wyidealizowanych postulatów – pozostają poza kategorią abstrakcji. Deweloperzy i agenci nieruchomości zwykli utrzymywać, że u podstaw rynku nieruchomości znaleźć można trzy elementy. Po trzykroć jest to kryterium lokalizacji. Podczas gdy stwierdzenia Autorki odnoszą się do przestrzeni miasta stołecznego Warszawy w odniesieniu do wybrzeża również są całkowicie adekwatne i trafione.
Książka Joanny Kusiak odnosi się do kategorii chaosu jako wyznacznika transformacji przestrzeni Warszawy. W przypadku terenów przyrodniczo-cennych ten sam polski kapitalizm czy też post-socjalizm – choć ten drugi termin jest we współczesnych studiach miejskich przedmiotem krytyki – przyczynił się i wpływa na postępującą degradację walorów przyrodniczych i krajobrazowych, niszczenie i kolonizację i to zazwyczaj przez zabudowę o cechach amorficznych, pozbawioną czytelnej organizacji i powiązań przestrzennych z wcześniejszym kontekstem miejsca. Mechanizmy są identyczne z tymi opisanymi dla stolicy, a stawka o którą toczyła się i nadal toczy gra podobna. Im bardziej pożądana i ekskluzywna lokalizacja tym proces wyraźniejszy. Ten współczesny duch dziejów, jak za Heglem i Kirilem Stanilovem, nazywa chaos Joanna Kusiak wykorzystuje każdą, najmniejszą nawet słabość , szczelinę systemu planowania i systemu politycznego aby gdzie to tylko możliwe niszczyć przyrodę i krajobraz i wprowadzać nowy, podporządkowany masowej turystyce i globalnej konsumpcji porządek przestrzenny. Prawdziwy Las powoli staje się dobrem elitarnym , dostępnym dla wybranych, dla tych odrobinę mniej zamożnych musi wystarczyć lokalizacja oraz nazwa – konotacja miejsca – uzupełnione przez całą chmarę hałaśliwych usług i atrakcji niezbędnych tłumowi dla zaspokojenia ich wakacyjnych potrzeb. Duch chaosu tymczasem, który objawia się najwyraźniej w przestrzeni, jest przecież bezpośrednim objawem, zewnętrzna manifestacją innych dziedzin życia. Nie bez kozery Aldo Rossi pisał o tym, że architektura jest wytworem kultury. Z pewnością można to stwierdzenie uogólnić na ogół materialnych wytworów współczesnej globalnej kultury, wśród których zagospodarowanie przestrzeni jest elementem najbardziej widocznym. Coś może powinniśmy z tym w końcu zrobić?