Przypadki poukładały się w taki sposób, że w tym roku wybrałam się na groby sama, co za tym idzie pociągiem – bo najprzyjemniej. Obawiałam się trochę, że będą tłumy, bo przecież Wszystkich Świętych to takie święto, które powoduje, że ludzie wędrują żeby dołączyć do Najbliższych. Do Rodzin, nie zawsze w miejscu zamieszkania. Tymczasem, ku mojemu zaskoczeniu, było dość pustawo – żeby nie powiedzieć całkiem pusto – szczególnie w pociągach kursujących lokalnie, w bliskim regionie. Zdecydowanie puściej niż kiedy dojeżdżam do pracy w dzień powszedni. Żeby nie być gołosłowną załączam zdjęcia.




Zdecydowanie więcej osób było w pociągu dalekobieżnym – na trasie Ełk – Wrocław, bo większość wyprawy z Łodzi do Sieradza tym pociągiem pokonałam. Podróżni to były najczęściej osoby pojedyncze, bądź podróżujące po dwie osoby. Większych rodzin nie spotkałam. Więcej niż zazwyczaj było osób starszych, często wyjściowo ubranych. Ci chyba mogli, podobnie jak ja podróżować żeby odwiedzić bliskich zmarłych. Trudno mówić o tłoku. W podróży powrotnej – pociągiem regionalnym – napotkałam mniej osób. Pociąg był prawie pusty.
Zastanawiam się z czego ten brak popularności kolei jako metody dotarcia do celu w święto rodzinne, jakim jest Wszystkich Świętych może wynikać. Może rodzinnie jeździmy wyłącznie, albo głównie autem? Może trzeba kolej zaprezentować w większym stopniu jako możliwość, alternatywę dla stania w korku i narażanie się na występy kierowców amatorów – co przy takich okazjach się przecież zdarza. To była w moim przypadku motywacja do wybrania pociągu. Popijając smaczną kawusię mogłam spokojnie przeczytać to co przeczytać należało. I dotarłam na miejsce bez stresu, sporo szybciej i wygodniej niż czymkolwiek innym. Cała podróż na trasie Łódź Fabryczna – Sieradz zajęła mi bagatela 1 godzinę, 9 minut, a z powrotem godzinkę i pół. Nic tylko jeździć pociągiem.
