My protestujący

Protest mieszkańców Wzniesień Łódzkich – chcą się odłączyć od Łodzi – czytamy tego rodzaju tytuły w codzienniku łódzkim. I się dziwimy. Jak to? Przecież od dawna wiadomo jaką politykę przestrzenną przyjęło miasto. Jest ona zapisana od kilku dobrych lat w Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego. Dokument ten jest jak najbardziej jawny, był przedmiotem konsultacji, można sobie do niego zajrzeć. Mało tego – dokument zebrał liczne nagrody. Fakt, że w ślad za tymże dokumentem nie poszła odpowiednia akcja edukacyjna jakie są jego główne założenia może nieco zastanawiać, ale wszak mamy teraz społeczeństwo światłe, informacyjne – zatem być może edukacja nie jest konieczna. Osobiście uważam jednak, że powinna być prowadzona i to na szeroką skalę. Najlepiej poczynając od szkoły podstawowej. I obejmując nie tylko dzieci ale ich rodziców i to od dobrych kilku lat. Wedy ilość naszych problemów teraz byłaby znacznie mniejsza… Taka edukacja przynależy do repertuaru działań partycypacyjnych w ramach fazy przygotowania do rozpoczęcia projektu. Służy niwelowaniu konfliktu – no bo skoro wszyscy rozumieją po co to nie ma się o co kłócić.

Mimo wszystko jednak dlaczego? Dlaczego na prywatnych działkach należących do łodzian w granicach Wzniesień Łódzkich nie powinno się budować? Po pierwsze ze względów przyrodniczo-krajobrazowych – bo jest to teren o wysokich walorach i każdy budynek przyczyni się do ich umniejszenia.

Dlaczego jeszcze? Ano z tej prostej przyczyny, że liczba ludności Łodzi i regionu maleje. To miasto się kurczy. Nie ma zatem potrzeby zajmować wciąż nowych terenów skoro tyle terenów jest już zajętych. Trzeba restrukturyzować to co już zajęte zostało. A skoro ludzi niewiele (robotników mało) to i do uprawy winnicy już isniejącej ich kierować należy. Nie jesteśmy wszak ludem koczowniczym, nieprawdaż?

Podstawowa definicja planowania przestrzennego mówi że jest to zestaw instrumentów ograniczających prawo dowolnego dysponowania prywatną własnością w imię interesu publicznego. O jakim interesie publicznym tutaj mówimy? I może nie jest on wyłącznie publiczny ten interes?

Po pierwsze wspomniana już powyżej możliwość rehabilitacji terenów już zajętych. Nie jesteśmy przecież ludem koczowniczym, można to powtarzać w nieskończoność.

Po drugie ochrona ograniczonych zasobów przyrodniczych – bo musimy przecież czymś oddychać. Jeśli zabudujemy wszysko, wytniemy każde drzewo i każdy krzew – proszę sobie samemu dopowiedzieć.

Po trzecie musimy coś jeść i gdzieś wypoczywać – tereny zielone w granicach miast to rezerwa terenów pod uprawy i terenów rekreacyjnych.

Ale to nie wszystko. I tutaj pojawia się cały katalog negatywnych konsekwencji rozlewania się zabudowy miejskiej. Od koniecznego przywiązania do auta – ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla samych kierowców. Te bolące kręgosłupy, otyłość, nerki, cukrzyce, itd. Oraz dla ich rodzin – patrz wyżej – plus dodatkowo izolacja społeczna dzieci i młodzieży oraz tych wszyskich, którzy auta nie prowadzą a są skazani na życie na odludziu. Po zanieczyszczenie powietrza w centrach miast – gdzie mieszkańcy suburbiów muszą dojechać do pracy i szkoły. Po odwieczny problem korków ulicznych i braku miejsca do parkowania, rozjeżdżone trawniki, itd, itp.

To są konsekwencje zdrowotne i może też estetyczne. Konsekwencje przyrodnicze idą dalej i obejmują obniżenie lustra wody, zanik bioróżnorodności, zmiany w możliwości regeneracji ekosystemów, przekształcenia gleb. Skutki można mnożyć niemal w nieskończoność. Każdy z nich to konkretny koszt, wydatek dla budżetu miasta.

Zatem ta wojenka toczy się o możliwość wzięcia kredytu pod zastaw terenu oznaczonego jako budowlany. No bo przecież nikt się tam nie zbuduje ani terenu nie kupi – bo miasto się wyludnia. A jeśli nawet to będą to rzadkie luźno rozrzucone posesje, bardzo negatywnie wpływające na wartość krajobrazu.

Po drugiej stronie naszej sceny – i budżetu – mamy koszty jakie poniesiemy my wszyscy. Dając w zamian nasz czas – bo korki będą jeszcze większe. Nasze zdrowie – bo smog się zagęści i będzie mniej drzew i terenów zielonych. Nasze bezpieczeństwo – bo każdy spalony litr benzyny to więcej CO2. I nasilające się zmiany klimatu. Znów można by długo wymieniać.
Ten rachunek zysków i strat powinien być przedmiotem debaty publicznej już dawno – w momencie przyjmowania obowiązującego studium. I był – szkoda jedynie że ograniczył się do wąskiego grona ówczesnych Radnych. Konflikt jest w znacznej mierze efektem braku takiej dyskusji. Ale nadal edukacja w tej materii jest potrzebna. By partykularyzmy nie przeważyły nad dobrem publicznym nas wszystkich.