Ponoć Norwegowie mówią, że nie ma złej pogody są tylko źle dobrane ubrania… Muszę przyznać, że od lat hołduję tej zasadzie uparcie poruszając się po mieście rowerem. Prawie… bez przerw sezonowych. Prawie oznacza, że kiedy zalega lub pada śnieg nie jeżdżę, choć znam takich którym i śnieg nie straszny. Proces ten w moim przypadku postępuje od dość dawna, w zasadzie od chyba 2010 roku, chociaż pierwszy miejski rower kupiłam w roku 2003. I mam go do dzisiaj. Wtedy jeszcze nie było damek, zatem rower nie jest damką.
Po kilku latach oswajania procederu okazało się, że muszę regularnie ładować akumulator w aucie. Ewentualnie rzeczony akumulator wymieniać na nowszy model. Co kompletnie przestało być opłacalne. Podobnie jak opłacalne przestało być płacenie składek na OC i AC. Choć te drugie niekiedy się przydawały, bo mojemu autu zdarzały się drobne stłuczki podczas postoju przy ulicy. Nie zawsze znajdowała się osoba chętna aby zidentyfikować swoją tożsamość. Grunt że po kilku latach takiej cierpliwości ulubionego towarzysza życia przekazałam w dobre ręce znajomych, którzy do tej pory nim jeżdżą i z uśmiechem rozpoznają mnie na ulicy – znaczy zadowoleni. Ja zaś jestem absolutnie zadowolona bo nie mam kłopotu. Jak w tym znanym dowcipie o babie i ośle.
Natomiast tutaj o czym innym. Rowerem da się absolutnie wszystko załatwić – pod warunkiem oczywiście, że mieszka się w dużym mieście i nie trzeba dojeżdżać codziennie ileś kilometrów. Wyjątkiem są też rozmaite destynacje do których nie ma dojazdu koleją albo pociągi nie pozwalają na przejazd z rowerem. Rower nie służy do transportu między miastami, chociaż podejrzewam że znaleźliby się rowerzyści, którzy i tutaj mogliby polemizować. Zatem pod warunkiem, że korzystamy z przywileju mieszkania w dużym mieście wbrew pozorom taka forma codziennej aktywności zajmuje znacznie mniej czasu i wysiłku niż mogłoby się początkowo wydawać. Trzeba tylko odrobinę zmienić nawyki i przeorganizować trasy tak aby stały się bardziej racjonalne. Wielokrotnie w różnych dyskusjach słyszałam o problemach z transportowaniem za pomocą roweru: dzieci, zakupów, materiałów wszelakich, etc. Słyszę też, że jak to taki duży wysiłek, nie ma gdzie się przebrać, jak potem iść na oficjalne spotkanie. Oraz wreszcie – jazda rowerem jest niebezpieczna bo zgodnie z przepisami należałoby jeździć jezdnią. Zatem po kolei.
Dzieci – to jest rzeczywiście ważna kwestia, bo kiedy ktoś ma np. czwórkę w każdym wieku i próbuje będąc dobrym rodzicem zawieźć to potomstwo na rozmaite zajęcia, dowieźć do odległych szkół, przedszkoli, na kursy i zajęcia pozaszkolne – to jest to wyzwanie. Pamiętam kiedyś sama woziłam starszą córkę codziennie do przedszkola sióstr Urszulanek i na zajęcia muzyczne – co powodowało że czułam się jak kierowca. W efekcie w którymś momencie przestałam sobie radzić… ale to już całkiem inna historia. Z czasem zmądrzałam, zapisałam dziecko do szkoły obok i na tańce w tej samej szkole, a z zajęć muzycznych córka sama zrezygnowała. Teraz szczęśliwie moje dzieci już urosły i radzą sobie same. Wcześniej, nauczona doświadczeniem, zapisywałam je do szkoły, przedszkola, żłobka w pobliżu. Tak żeby chodzić na piechotę. Kiedy były starsze chodziły same, co dawało i daje olbrzymią oszczędność czasu, energii i wysiłków logistycznych. Oraz służy rozwijaniu samodzielności.
Punkt drugi – zakupy. Zakupy można robić wykorzystując do tego celu sakwy rowerowe, to sposób pierwszy. Sposób drugi jest taki, że większe zakupy można zamawiać. Co ma tę zaletę, że nie trzeba ich samodzielnie wnosić na właściwe piętro. Ceny są niewygórowane zważywszy, że nie trzeba płacić za utrzymanie samochodu. Sposób trzeci to po prostu pójście do sklepu na piechotę. Można z wózeczkiem na kółkach – tak mam taki, bardzo babciowy – czytaj nobliwy.
Materiały wszelakie – teraz i tak większość rzeczy zamawiamy przez internet, zatem wycieczka do paczkomatu. Serio, kwestia nie jest skomplikowana. No i zwykłe rowerowe sakwy też bywają pakowne. Ja np. woziłam choinkę na Wigilię kiedyś. Poza tym istnieją też rowery bagażowe, dla tych jednak potrzebne jest miejsce do parkowania. Zresztą nie tylko dla rowerów towarowych.
Bo niestety rowery bywają przedmiotem kradzieży. Też niestety mam za sobą takie doświadczenie. Nadal jednak zakup nowego nie jest wydatkiem w porównaniu z kosztami utrzymania auta.
No i wreszcie tytułowa odzież. No cóż, tutaj regularnie się uczę. Np. ostatnio odkryłam, że kurtka z membraną 10 000 mm H2O nie wystarcza podczas ulewnego deszczu. Trzeba bardziej solidnej ale to przecież nie jest jakiś dramatyczny problem. Poza tym dobrą zasadą jest noszenie na raz dwóch kurtek, wtedy w środku jest przyjemnie sucho i cieplutko. Można sobie spod kaptura z daszkiem obserwować otaczający świat. I w razie czego jednej się pozbyć.
Jeszcze w temacie odzieży, kiedy się jeździ rowerem człek uczy się też dopasowywać do pogody. Rzadko zdarzają się sytuacje, że pada non stop przez dwa dni. Zazwyczaj wystarczy odczekać chwilę i sytuacja zmienia się na sprzyjającą. To pomaga w rozwijaniu cierpliwości i wewnętrznej stabilności, niektórym z nas tych cech zdaje się trochę brakuje. Z cech, które po kilku latach codziennego używania roweru u siebie zaobserwowałam wymienić należałoby zmieniony metabolizm. Jeżdżąc rowerem już się nie męczę, co za tym idzie nie pocę i nie muszę przebierać. To jest taka mało wymagająca aktywność jak chodzenie. Oczywiście nie jeżdżę sportowo, tylko dość powoli. Ale i tak jestem na miejscu szybciej zazwyczaj niż przy założeniu oczekiwania w korku. Taka jazda nie koliduje z oficjalnym formalnym ubiorem, nawet w butach na obcasie wygodniej jest przystanąć na światłach bo wydłużają nogi, co przydatne w takich okolicznościach.
Kwestia infrastruktury – no cóż to prawda że pozostaje problemem. Ufam, że kiedy rowerzystów będzie więcej – a będzie bo to jest bardzo racjonalna forma mobilności. I kulturowe naleciałości posiadania auta – takie jak status, poczucie męskości, posiadanie fajnego urządzenia jakim bywają auta, oraz przekonanie że bez sobie nie poradzimy powoli odejdą w niepamięć. Mam nadzieję, że część osób zrezygnuje ze spalania kopalin na codzień lub też zechce je ograniczyć z uwagi na postępującą zmianę klimatu – patrz opublikowany właśnie raport IPCC. Żeby chociaż troszkę mniej szkodzić.
Nie da się ukryć, że jeżdżenie rowerem uspokaja i poprawia humor. Już dawno zapomniałam jak to było denerwować się bo trzeba było stać w korku. O bolącym kręgosłupie również szczęśliwie zapomniałam, pomimo siedzącego na ogół trybu życia. Zatem życzę wszystkim miłego miejskiego rowerowania i do zobaczenia gdzieś na mieście :-).

