Nigdy nie brakowało mi empatii dla osób starszych i tych którym chodzenie stwarza trudność. Jednak dopiero ostatnio osobiste doświadczenie powolnego powrotu do zdrowia po skomplikowanym złamaniu pozwala mi bezpośrednio odczuć jak to tak naprawdę jest kiedy każdy krok sprawia ból i proste, wydawałoby się, wyzwania codzienności urastają do rozmiarów …dość trudnych do pokonania.
No właśnie – ten wpis będzie o rozmiarach. Obserwując obarczone licznymi siatkami starsze Panie podczas wsiadania do tramwaju linii 15, w którym każdy z trzech stopni ma grubo powyżej 60 cm, a przekrój nie ma zupełnie nic wspólnego z ergonomią i wygodą użytkowania o której uczono nas na zajęciach pierwszego roku studiów architektonicznych… Patrząc jak kolejne starsze osoby, z których każda na swój sposób gramoli się żeby dostać się na pokład tramwaju serce mi się kraje. Jedna starsza Pani o lasce kuleje wyraźnie ale dzielnie chwyta się poręczy i wciąga na górę. Druga Pani, przygotowana, w adidasach i spodniach, pomaga sobie wspierając się kolanami. Trzecia stawia ciężkie siatki na coraz to kolejnych stopniach i biedna próbuje po jednym stopniu dostać się do środka. Poobserwujcie kiedyś starszych ludzi kiedy wsiadają i wysiadają z tramwaju, jak bardzo jest to dla nich trudne, jak wielkie to dla nich bywa wyzwanie. Równie trudnym jest utrzymanie się w pozycji stojącej wewnątrz, choć pory dnia kiedy przychodzi mi najczęściej jeździć nie są póki co najbardziej uczęszczane i szczęśliwie z dostępnością siedzeń nie ma wielkiego problemu. Wysiadanie jest równie problematyczne, kto wie czy nie trudniejsze. Ja sama boję się tych ostatnich chyba 80 cm dzielących najniższy stopień od asfaltu ulicy – nie wolno mi gwałtownie stąpać bo grozi to uszkodzeniem świeżo nawarstwionej kostniny w miejscu złamania. Zresztą wyraźnie czuję jak mnie to miejsce w tych właśnie momentach boli. To są wymiary jednego rodzaju.
Druga kategoria uciążliwych wymiarów to odległości. Odległości jeśli rzecz odnieść do dystansów dzielących większość miejsc w śródmieściu Łodzi od przystanków komunikacji publicznej są potworne. Szczerze współczuję osobom niepełnosprawnym. Nie dość że chodnik krzywy, nie dość że kałuże, nie dość że nie sposób przejść przez jezdnię za jednym zamachem bo światła tak szybko się zmieniają. To jeszcze trzeba chodzić tak bardzo daleko. A każdy krok boli. W miarę wzrostu odległości boli coraz bardziej. Potem trzeba stanąć i stać na przystanku czekając, co ból potęguje. Potem przyjeżdża tramwaj lub autobus i wracamy do pierwszej części opowieści. Nigdy dotąd tak bardzo nie zdawałam sobie sprawy jak rzecz kiepsko wygląda z perspektywy staruszka. Każde wyjście z domu to cała wyprawa.
Wiem że priorytetem w miejskim budżecie jest wszystko inne. Nie przebudowa torów i wymiana taboru na nowy. Nie dogęszczenie przystanków i dodanie nowych linii autobusowych. Nie przebudowa skrzyżowań tak aby zmniejszyć uciążliwość przesiadania się pieszych. Nie zwiększenie częstotliwości przystanków. Mamy lotnisko, mamy mieć nowe Zoo z wielkim parkingiem, mamy nowe drogi i dojazdy, mamy przecież masę nowych, wspaniałych inwestycji. I to pomimo że demografia Łodzi krzyczy. Pomimo że udział osób starszych jest tak znaczny i ma ulec zwiększeniu. Pomimo, a może dlatego że starsi ludzie nikogo już nie obchodzą?
